J-slash
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 [Z] A song for winter's night [3/3]

Go down 
5 posters
AutorWiadomość
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeCzw Gru 23, 2010 11:02 pm

Forum trochę odżyło, więc niech będzie, spróbuję XDD
Tytuł: A song for winter's night
Pairing: Kamijo x Kaya (Versailles/solo)
Rodzaj: Romans i trochę komedii
Słów: 15 809
Chapters: 3/3
Beta: Autobeta~
Ostrzeżenia: PG13, trochę przekleństw
Komentarz: Fick świąteczny, pisany namiętnie przez całą jesień i stanowiący mój nowy rekord, jeśli o ilość słów chodzi XDD W związku z powyższym nie wklejam od razu całości, a tylko część pierwszą. Życzę wszystkim wesołych świąt i miłego czytania! <3

Japonia była prawdopodobnie jedynym krajem na świecie, który potrafił obchodzić Boże Narodzenie powszechnie, radośnie i z pełnym rozmachem, całkowicie pozbawiając je przy tym jego religijnego znaczenia. Od mniej więcej trzech tygodni świąteczny chaos rozszerzał się stopniowo na kolejne zakątki Tokio, by w południe dwudziestego czwartego grudnia osiągnąć swoje apogeum. Kolorowe lampki i inne świetliste dekoracje, w których tonęły zatłoczone ulice były w stanie wywołać poważny oczopląs, a na każdym kawałku wolnej przestrzeni, jaki tylko uchował się do tej pory, powyrastały imponujące lodowe rzeźby i bogato zdobione choinki. Idyllicznego obrazu dopełniał prószący wytrwale od rana śnieg, a buchający ze wszystkich głośników coroczny świąteczny repertuar skutecznie podsycał atmosferę, współgrając z migoczącymi światełkami, girlandami sosnowych gałęzi i tonami reniferów i aniołków wyglądających ze sklepowych wystaw. Ogarnięty bożonarodzeniową gorączką tłum dzielił się tylko na oszalałych klientów i sprzedawców z zachęcającymi uśmiechami na twarzach. Ostatnie wolne miejsca w hotelach i restauracjach, ostatnia okazja, by znaleźć dla bliskiej osoby odpowiedni prezent - mimo że do wieczora zostało tylko kilka godzin, chmara ludzi nadal szturmowała domy towarowe, kupując tyle, ile tylko dawała radę udźwignąć. Nie można było im odmówić powodu do nerwów; ,,wigilijny'' wieczór był w końcu w Japonii przede wszystkim świętem zakochanych, a radości i nadziei wiązało się z nim tyle samo, co obaw.
Kaya siedział za małym stolikiem w kawiarni jednego z dużych centrów handlowych, chwilowo przerywając kontemplowanie uzębienia świętego Mikołaja, który uśmiechał się do niego szeroko z witryny naprzeciwko, na rzecz oczyszczenia pamięci telefonu z przychodzących masowo ofert serwisów randkowych, najwyraźniej za wszelką cenę nie chcących pozwolić mu na spędzenie ,,tego jedynego, magicznego wieczoru" w pojedynkę. Przed nim kawa stygła w świątecznej filiżance z bałwankami, radośnie połyskiwały świeczki, wetknięte w zawalający większą część blatu stroik, a nad głową dyndał rząd czerwono-złotych bombek, przetykanych od czasu do czasu gałązką jemioły. Kelnerki w strojach elfów uwijały się między stolikami jak pszczoły, a grające w tle ,,Jingle Bells'' stanowiło wyraźną zachętę do powalenia głową do rytmu o kawiarnianą szybę. Kaya powstrzymał się od tego z pewnym trudem, odkładając telefon na miejsce koło filiżanki i z ostentacyjnym westchnieniem wracając do obserwowania, jak sporej części społeczeństwa po prostu kompletnie odbiło. Szczerze żałował, że nie jest teraz w swoim rodzinnym mieście, gdzie miał w zwyczaju spędzać większość świąt. Tokushima nie była zbyt duża i cały ten komercyjny koszmar nie dawał się tam we znaki tak, jak w stolicy. No ale cóż, siedział tam w końcu w domu i żadne pary zakochanych nie organizowały pochodów przez ogród jego rodziców. Gdyby zechciał liczyć te, które w ciągu ostatniej godziny przemaszerowały mu przed nosem, chyba zabrakłoby mu liczb, a gdyby zsumować je jeszcze z napotkanymi w ciągu całego dnia, mogłoby to znacznie rozszerzyć jego pojęcie nieskończoności.
Powód, dla którego znalazł się dzisiaj w tym centrum, nie był dla niego do końca jasny. Nie spędzał z nikim świąt, nie musiał więc kupować prezentów. Może ot tak po prostu nie miał co ze sobą zrobić, gdy skończył już załatwiać wszystkie sprawy zawodowe, a może to sypiący nieprzerwanie śnieg przygnał go akurat tutaj po dłuższym błądzeniu ulicami i bezcelowym chłonięciu słodkiej, świątecznej atmosfery. Wszystkie powody, jakie mógł mieć, wszystkie przyczyny, tłumaczenia i złudzenia dawno zmyły się w jedno i zniknęły gdzieś pod powierzchnią czarnej jak smoła, pachnącej intensywnie przyprawami kawy, której wcale nie miał ochoty pić. Po godzinie spędzonej tutaj, w samym środku rozentuzjazmowanego tłumu i przepychu barwnych dekoracji, w głowie miał już tylko pustkę. W pewien sposób było to nawet wygodne.
Nucąc pod nosem coś, co zidentyfikował po chwili jako jedną z piosenek z ,,The Nightmare Before Christmas", zastanawiał się, kto jeszcze spośród jego znajomych może spędzać Boże Narodzenie sam w Tokio. Świadomość tego może nie dałaby wiele w praktyce, ale byłaby przynajmniej nieco pokrzepiająca. A jednak nikt nie przychodził mu do głowy; to był w końcu właśnie ten czas w ciągu roku, kiedy wszyscy uciekali od samotności jak tylko mogli.
Znudzony już nieco przyglądaniem się przechodzącym za szybą ludziom, zaczął bezmyślnie śledzić listę kontaktów w swoim telefonie. Była całkiem spora, więc imiona przyjaciół, członków rodziny i innych mniej lub bardziej znaczących osób długą chwilę przewijały się w jednostajnym tempie. Dopiero przy jednym z nich zatrzymał się, machinalnie upijając łyk kawy i nawijając na palec kosmyk ciemnych włosów. Kątem oka zauważył przypadkiem, że jedna z kelnerek patrzy na niego zza lady z czymś w rodzaju współczucia. Kiedy uniósł głowę i ogarnął wzrokiem resztę kawiarni, szybko zrozumiał, dlaczego; nie zwrócił na to uwagi wcześniej, skupiony na własnych myślach, ale był naprawdę jedyną osobą, której nikt nie towarzyszył. Jedyną, która nie śmiała się, nie rozmawiała głośno i nie przerzucała w torbie świeżych zakupów. Nawet drugie krzesło naprzeciwko niego, które wcześniej mogło stwarzać pozory, że na kogoś czeka, zostało już jakiś czas temu zabrane przez grupę rozweselonych studentów, otaczających szczelnie stolik kilka miejsc dalej. Nagle poczuł się bardzo nieswojo. Nie myśląc nad tym, co robi, w przypływie zdenerwowania podniósł telefon do ucha i nacisnął zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach zdał sobie sprawę, że nie ma najmniejszego pojęcia, co ma powiedzieć, ale było za późno, żeby się wycofać. Trudno, będzie improwizował; byle tylko przestali gapić się na niego jak na skończoną ofiarę.
Wtedy zgłosił się jednak głos, którego bynajmniej się nie spodziewał.
- Kaya?
- Teru? - wyprostował się na krześle, marszcząc brwi. Obrzucił ekran komórki szybkim spojrzeniem, ale numer bez wątpienia wybrał dobry. - Dlaczego odbierasz telefon Kamijo?
- Tak, tak, to ja! Słuchaj, dobrze, że dzwonisz, właśnie jesteśmy w szpitalu, Kamijo miał wypadek i...
Te kilka słów sprawiło, że dech zaparło Kayi w piersi tak gwałtownie, że niemal się zakrztusił. Prawie wypuścił telefon z ręki, drugą chwytając odruchowo za brzeg blatu, jak gdyby coś ciężkiego nagle spadło mu na głowę i pod wpływem ciężaru cały świat zadrżał w podstawach. Wypadek. Wypadek? Ale jak to?!
Nie słyszał, co dalej mówił gitarzysta; chwilowy paraliż ustąpił i wstał gwałtownie z miejsca, prawie przewracając krzesło. Przyciskając jedną ręką telefon do ucha i zupełnie nie zastanawiając nad tym, co robi, drugą zerwał swój płaszcz ze stojącego obok wieszaka i, lawirując między stolikami, ruszył biegiem do wyjścia, nie oglądając za siebie.
- W którym szpitalu, Teru?!

- Mężczyzna, po trzydziestce, długie blond włosy... Na pewno nic pani nie wie?
Pierwsza napotkana pielęgniarka tylko popatrzyła na niego tępo podkrążonymi ze zmęczenia oczami i pokręciła głową.
- Trzeba spytać w recepcji - podsunęła uprzejmie jej młodsza koleżanka, zatrzymując się na chwilę obok z wypełnionym lekami i strzykawkami wózkiem i uśmiechając do Kayi pokrzepiająco. - To tam, na końcu korytarza. Na pewno wszystko będą wiedzieli.
- Dziękuję! - Kaya skinął jej głową, po czym puścił się biegiem we wskazanym kierunku.
Nie pamiętał praktycznie niczego z drogi do szpitala; w jednej chwili łapał taksówkę pod centrum, a w drugiej był już tutaj, w korytarzu rozjaśnionym zimnym światłem jarzeniówek i pachnącym charakterystycznie środkami do dezynfekcji. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe, tak, że miał wrażenie, że lada chwila sam może potrzebować reanimacji, a panika rosła z każdym krokiem. Z rozpędu dopadł do okienka, jednym tchem wyrzucając z siebie serię najprawdopodobniej w większości zbędnych danych osobowych Kamijo.
Kobieta za szybą uniosła głowę, patrząc na niego znad szkieł okularów trochę jak na kogoś nie do końca sprawnego umysłowo.
- Pan z rodziny? - spytała powątpiewająco.
- Tak! - palnął bez namysłu, machając niecierpliwie dłonią.
Na to tylko wzruszyła ramionami i niespiesznie zaczęła wpisywać coś w komputerze. Długą, bardzo długą chwilę nie mówiła nic, z tym samym kamiennym wyrazem twarzy coś czytając, czegoś szukając. Kaya wręcz hipnotyzował ją wzrokiem, nerwowo zaciskając dłonie na brzegu blatu i starając się nie zapomnieć o oddychaniu. Coś ściskało go w brzuchu, aż dostawał mdłości; dlaczego tak długo to trwało? Szybciej, na Boga, szybciej!
- Nikt taki nie leży w naszym szpitalu - oznajmiła w końcu kobieta beznamiętnie, odrywając wzrok od ekranu i patrząc na niego wzrokiem z rodzaju ,,i czego tu jeszcze stoisz?''.
- To niemożliwe! - Kaya potrząsnął głową, przechylając się w jej stronę tak, że prawie uderzył czołem o szybę. - Powiedziano mi, że przywieziono go tutaj! Yuuji Kamijou, po wypadku samochodowym, proszę sprawdzić dokładnie.
- Nie mam informacji o nikim o takim nazwisku - powtórzyła twardo. - Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc.
- Och, Boże! - jęknął Kaya, załamując bezradnie ręce. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru ustąpić; skoro tutaj nie chcą mu pomóc, to trudno, sam znajdzie Kamijo, choćby miał biegać po całym szpitalu i sprawdzać wszystkie sale po kolei. Obrócił się na pięcie i wyminąwszy w ostatniej chwili stojącą przy recepcji choinkę, ruszył biegiem w stronę najbliższych schodów.
Na oddziale intensywnej terapii nikt nie miał czasu odpowiadać na pytania. Lekarze w białych kitlach i maskach przechodzili pospiesznie od jednej sali do drugiej, mijając się z równie co Kaya zdenerwowanymi rodzinami pacjentów, próbującymi zatrzymać ich chociaż na chwilę i spytać o stan bliskiej osoby. Tłum był wyjątkowy nawet jak na wigilię, zwyczajowo będącą dniem największej liczby odwiedzin. Niektórzy rozmawiali, inni siedzieli w milczeniu, jakaś kobieta płakała, zasłaniając twarz chusteczką. Przepychając się między ludźmi, Kaya przeszedł szybkim krokiem przez całą długość holu, zaglądając do kolejnych sal przez oszklone drzwi. Długie blond włosy Kamijo z pewnością rzuciłyby mu się w oczy już z daleka, ale nie zauważył nikogo, kto byłby do niego chociaż trochę podobny. Szybko dotarł do końca korytarza, obrócił się i ruszył z powrotem, prawie biegiem i znowu od drzwi do drzwi. Ani śladu Kamijo, ani śladu Teru ani nikogo z Versailles. Wyrzucał sobie własną głupotę; dlaczego nie zapytał po prostu, który to oddział?! Wychodząc z powrotem na główny korytarz, postanowił jeszcze raz zadzwonić do gitarzysty. Szybko okazało się jednak, że ten wcale nie miał zamiaru odbierać telefonu i kiedy po raz trzeci zgłosiła się jedynie poczta głosowa, Kaya był zmuszony zrezygnować i dalej szukać na własną rękę. Dręczony coraz bardziej makabrycznymi wizjami tego, co mogło się stać, przerażony i zdenerwowany, bez namysłu pobiegł na kolejne schody.
Wkrótce sam nie wiedział już nawet, na jakim oddziale się znajduje i dokąd biegnie. Obszedł całe piętro, próbując dowiedzieć się czegokolwiek od napotkanych lekarzy, pielęgniarek czy nawet przypadkowych pacjentów, ale wszyscy tylko kręcili głowami, przyspieszając kroku albo odsyłali go do recepcji. W końcu, chcąc nie chcąc, z powrotem znalazł się w przychodni na parterze, wiedząc dokładnie tyle samo, co na początku, za to z rosnącą ochotą, by rozpłakać się ze zdenerwowania i bezsilności. Dlaczego nikt tu o niczym nie wie? Dlaczego mu nie odpowiadają?!
Nagle straszna myśl pojawiła się w jego głowie, dosłownie mrożąc krew w żyłach. ,,Nikt taki nie leży w naszym szpitalu", tak właśnie powiedziała recepcjonistka. Nie chciał interpretować jej słów pod takim kątem, nie chciał w ogóle dopuszczać do siebie takiej możliwości, ale mimo to aż ugięły się pod nim nogi. Bolesny skurcz jeszcze raz ścisnął jego żołądek, a serce tłukło jak oszalałe. Mimo że momentalnie zrobiło mu się słabo, nie był w stanie ruszyć się z miejsca i zamarł na środku korytarza jak skamieniały, nie zwracając uwagi na poszturchujących go ludzi. ,,To niemożliwe", powtarzał sobie, próbując opanować rosnącą gwałtownie panikę. Gdyby to się stało, wiedziały, a Teru... Teru na pewno byłby bardziej zdenerwowany! No dlaczego nie dał mu nawet dokończyć wypowiedzi?! Mógł mówić coś ważnego, może coś się dzieje, może go operują, może przenieśli gdzieś indziej, do innego szpitala, może...
- Hej, Kaya-chan! Co tutaj robisz?
Odwrócił się gwałtownie.
Był tam! Stał na końcu korytarza, patrząc prosto na niego, jego włosy lśniły zupełnie jak złote bombki porozwieszane na łańcuchach między salami, płaszcz niedbale zarzucił na ramiona - zupełnie cały i zdrowy, tak, jakby znalazł się tutaj przypadkiem. Kaya poczuł się tak, jakby ktoś nagle pozwolił mu złapać zatamowany wcześniej oddech; nie zważając na konsternację snujących się po poczekalni ludzi, ruszył biegiem w jego stronę, by zaraz rzucić na szyję z cichym okrzykiem ulgi. Śmiał się, wyraźnie tym zaskoczony, chwytając go w ramiona i podnosząc w górę, aż na chwilę stracił kontakt z podłożem.
- Hej, hej, spokojnie! Coś się stało? - chciał chyba odsunąć go od siebie na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy, ale Kaya nie rozluźnił uścisku, obejmując mocno jego szyję i wyrzucając siebie rozedrganym głosem:
- Teru mówił, że miałeś wypadek! Przyjechałem tu od razu, pytałem wszystkich, ale nikt nic nie wiedział, myślałem... Byłem pewny, że coś ci się stało!
- Ach nie, nie, to nic wielkiego! Zaraz wszystko ci wyjaśnię, Kaya-chan, tylko najpierw musisz się uspokoić. - Złapał go dłonią za podbródek, unosząc jego głowę, by w końcu na niego spojrzeć. - Mój Boże, jesteś cały roztrzęsiony! Chodź, usiądziemy tam, musisz złapać oddech, bo zaraz mi tutaj zemdlejesz. No już, widzisz przecież, że nie ma powodu do nerwów.
- Jesteś cały? - spytał tylko, chwytając jego twarz w dłonie, jakby zupełnie nie dotarły do niego uspokajające słowa. - Myślałem... - zaczął ponownie, ale urwał, zrezygnowany, opuszczając ręce i potrząsając głową. Pozwolił pociągnąć się w stronę stojących przy ścianie poczekalni krzeseł, z których tylko jedno w najbliższej okolicy było zajęte przez łysiejącego mężczyznę w średnim wieku. Kiedy podeszli, obrzucił ich obojętnym spojrzeniem i nagle uniósł brwi, mierząc wzrokiem długie do pasa włosy Kamijo z czymś w rodzaju uznania, nim na powrót schował się za czytaną gazetą. Kaya usiadł ciężko dwa krzesła dalej, a wokalista Versailles zajął miejsce obok, patrząc na niego z niepokojem.
- Źle się czujesz? - spytał, muskając lekko dłonią jego kolano. - Jesteś strasznie blady, może przyniosę ci wody? Albo poproszę pielęgniarkę o coś na uspokojenie?
- Nie, nie, nie trzeba! Zaraz mi przejdzie, już w porządku - westchnął. - Teru okropnie mnie przestraszył. Wyobraziłem już sobie nie wiadomo jaką tragedię...
- Martwiłeś się o mnie? - uśmiechnął się z irracjonalną radością. - Nic się nie stało, mieliśmy tylko małą stłuczkę, kiedy wracaliśmy z Teru ze studia. Wiesz, cały dzień pada, nie nadążają już z odśnieżaniem i ulice są w strasznym stanie. Miałem pecha, z drugiej strony akurat jechał facet i wpadł w poślizg, zjeżdżając na mój pas - wyjaśniał. - To była sekunda, jak musiałem ostro zakręcać, żeby w nas nie walnął i wjechałem w jakąś bramę. Nie wiem, jakim cudem udało mi się wyłamać sobie przy tym rękę, ale widać da się. - Podciągnął rękaw płaszcza, pokazując mu bandaż zawiązany ciasno na lewym nadgarstku. - Skręcony, na szczęście niezbyt mocno. Byłem na prześwietleniu, więc oddałem Teru swój telefon i akurat odebrał, jak dzwoniłeś. Myślałem, że wyjaśnił ci, co się stało, ale widocznie był już myślami gdzie indziej.
- Chyba nie dałem mu szansy dokończyć - przyznał Kaya z zażenowaniem. - Spytałem tylko, który szpital i się rozłączyłem. Dopiero na miejscu zdałem sobie sprawę, że nie wiem nawet, gdzie cię szukać. Tak, możesz się śmiać - dodał z rezygnacją.
- Nie mam zamiaru! Przykro mi, że tak cię przestraszyliśmy, skarbie - wyciągnął rękę, przygładzając jego włosy, a Kaya w milczeniu oparł głowę o jego ramię. Siedzący obok mężczyzna znowu spojrzał na nich znad gazety, tym razem zupełnie innym wzrokiem, ale zlekceważyli to obaj. - Swoja drogą - dodał po chwili Kamijo - coś się stało, że dzwoniłeś? Myślałem, że jesteś już w Tokushimie.
- Miałbym jechać na święta gdzieś, gdzie nie ma nawet śniegu? - uśmiechnął się, zupełnie już uspokojony. - Postanowiłem, że w tym roku zostanę w Tokio. A dzwoniłem tak tylko, nie w jakiejś konkretnej sprawie.
- W takim razie bardzo mi miło - ukłonił się żartobliwie. - Ja też zostaję w domu, miałem co prawda odwiedzić rodziców, ale postanowili uciec przede mną do Europy - zaśmiał się. - Nie, serio, trafiła im się okazja, więc niech jadą, zawsze chcieli spędzić Boże Narodzenie gdzieś dalej.
- No to tylko pozazdrościć - skinął głową Kaya. - A jak pozostali, też zostają?
- Różnie. Teru jedzie do Kyoto, już pewnie jest w drodze, jeśli ma dotrzeć na wieczór. Miałem podrzucić go do domu po walizkę, kiedy to się stało - westchnął lekko, opierając podbródek na dłoni. - Hizaki też już wyjechał, chyba na dłużej, bo zostawił mi tę swoją szczotkę do podłogi... Chciałem powiedzieć, kota - przewrócił demonstracyjnie oczami, na co Kaya parsknął śmiechem. - Yuki zostaje i odwiedza mnie z butelką whiskey, Jasmine chyba też przyjdzie. Hej, a może i ty się do nas przyłączysz, jeśli nie masz innych planów? - dodał nagle, patrząc na niego. - Byłoby nam bardzo miło.
- Dziękuję za zaproszenie, ale chyba zostanę w domu - odparł Kaya, wzruszając ramionami. - Muszę chociaż raz położyć się wcześniej spać, bo już od tygodnia nie miałem na to czasu.
- Cóż, szkoda. Może przynajmniej cię odwiozę? I tak muszę odprowadzić samochód do warsztatu, poszła mi lampa i pół zderzaka, choć to i tak lepsze, niż gdybym miał skasować pół auta.
- A twój nadgarstek? Na pewno możesz prowadzić?
- Nie przeszkadza mi tak bardzo, kiedy go usztywnili. Zresztą, tutaj dojechałem, prowadząc jedną dłonią, więc i tak dałbym sobie radę - uśmiechnął się, wstając z miejsca i podając mu rękę. Kaya chwycił ją z wdzięcznością. - To jak, odwieźć cię?
- A może pojadę tam z tobą? Porozmawiamy jeszcze, a potem wrócę taksówką.
- Będę zaszczycony - oznajmił uroczyście, jeszcze raz kłaniając się przed nim głęboko, aż włosy opadły mu na twarz. Odgarnął je do tyłu i skinął na młodszego z uśmiechem. Ramię w ramię ruszyli w stronę wyjścia.

- No chyba sobie jaja robią.
Kaya pokiwał niemrawo głową i głębiej wtulił twarz w kołnierz golfu. Od blisko dziesięciu minut stali jak kompletni idioci u wjazdu do warsztatu, czekając na taksówkę, która nie miała widocznie najmniejszego zamiaru po nich przyjechać. Śnieg, który wcześniej nieco się uspokoił, znowu rozpadał się z całą mocą, temperatura musiała osiągnąć co najmniej minus piętnaście i Kaya czuł, jak spodnie powoli przymarzają mu do nóg. Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza i próbował rozgrzać się nieco tupaniem w miejscu, podczas gdy Kamijo rozglądał się po nadjeżdżających z obu stron samochodach, z coraz większą irytacją wypatrując nieszczęsnej taksówki.
- Nie wiem, czy to ważne - powiedział - ale ten bandaż właśnie zmienia się w lód i moja ręka razem z nim. Jak nie przyjedzie za dwie minuty, bardzo się zdenerwuję.
- Nie możemy po prostu zadzwonić po kogoś z zespołu?
- Masz mnie za samobójcę, kochanie? Nie wsiadam z nimi do jednego auta jako pasażer, chyba, że naprawdę nie mam innego wyjścia - pokręcił głową, nie odrywając wzroku od jezdni. Patrząc, jak jego blond włosy powoli zmieniają kolor na biały, obklejane przez obficie spadające z nieba płatki, Kaya wolał nawet nie wiedzieć, jak sam musi w tej chwili wyglądać. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby na tle śniegu już w ogóle nie było ich z ulicy widać i właśnie to było powodem tego, że nie mogli doczekać się taksówki. - Czasem wolę już iść piechotą - kontynuował tymczasem Kamijo. - Jasmine prowadzi jak wariat, Yukiemu prawo jazdy chyba też na odczepnego dali, a Juka... Wiesz, to ten typ, który widząc zbliżające się drzewo, puszcza kierownicę i zasłania oczy. Naprawdę! - pokiwał głową, odwracając się do niego, gdy usłyszał jego śmiech. - Zawsze, kiedy jadę z którymś z nich, to tylko modlę się, żebyśmy nie wylądowali na słupie telegraficznym. Wyprzedzanie w wykonaniu Jasu to czysta loteria, nigdy nie wiesz, ilu zechce minąć za jednym razem i czy mu się to uda...
- Czyli jak któryś zaproponuje mi podwiezienie, to mam się nie zgadzać?
- Absolutnie.
- Okej, zapamiętam - skinął głową. Wiatr właśnie zmienił nieco kierunek, więc zasłonił dłonią twarz, odgradzając się od uderzających w nią płatków, nim podjął ponownie - ale czy Yuki nie prowadził przypadkiem busa w trakcie naszej trasy? Nie wydawało mi się, by jeździł jakoś specjalnie źle.
- Trasa to trasa - Kamijo wzruszył ramionami. - Byliśmy wtedy tacy styrani, że mógłby trzymać kierownicę w zębach, a i tak nikt nie zwróciłby uwagi.
Kaya zaśmiał się ponownie, ale musiał przyznać mu rację.
Przez chwilę milczeli, ocierając twarze ze śniegu i w dalszym ciągu wytrwale wypatrując taksówki. Kiedy w końcu jakaś pojawiła się na końcu ulicy, Kamijo podniósł rękę, machając w jej stronę. Ta jednak minęła ich, nawet nie zwalniając; blondyn zaklął głośno.
- A ty? - powiedział po kolejnej chwili. - Nigdy nie myślałeś, żeby po prostu wyrobić sobie prawo jazdy? Komunikacja miejska, choćby i najlepsza, może być czasem nieco uciążliwa.
Kaya wzruszył ramionami.
- No, może czasem... Ale wierz mi, dla niezliczonej ilości istnień z moim własnym na czele, lepiej jest, że tego prawa jazdy nie mam. Nawet gdybym jakimś cudem je dostał, to zapewniam cię, że po pierwszej przejażdżce ze mną sam byś mi je zabrał i spalił.
- No dobrze, może i masz rację - przyznał Kamijo ze śmiechem.
- A co do komunikacji, to może po prostu pójdziemy na przystanek? Nie ma co się łudzić, nic po nas nie przyjedzie. Pewnie są korki przez tę pogodę albo zgubili zgłoszenie.
Wokalista Versailles skrzywił się lekko, potrząsając głową.
- Stąd ani ty, ani ja nie dojedziemy bezpośrednio pod nasze mieszkania, a za spacery czy przesiadki i czekanie, aż odpowiedni autobus raczy przyjechać, to ja dziękuję. Poza tym, na pewno będzie straszny tłok i ścisk. Ścisk oznacza, że wszyscy będą się przepychać, a przepychanie się oznacza, że będą mnie ciągnąć za włosy, a ja w takich chwilach nie ręczę za siebie. - Westchnął ciężko, strzepując z ramion zbierający się na nich śnieg. - Wiesz co, chyba jednak zadzwonię po Yukiego - powiedział z nagłą determinacją. - Może nam się poszczęści i nie będzie to moja ostatnia decyzja.
- Dobra - zgodził się natychmiast Kaya. - Wszystko, bylebyśmy tylko nie stali dłużej na tym mrozie.
- Witamy w świecie globalnego ocieplenia...
Po krótkiej rozmowie z Kamijo, Yuki przyjechał na miejsce szybciej niż najlepsza taksówka.
- Cudowna pogoda, no nie? - powiedział z szerokim uśmiechem, kiedy obaj na wpół zamarznięci wokaliści władowali się do jego samochodu. - Mieliście szczęście, akurat byłem niedaleko!
- Nie nazwałbym tego szczęściem - odparł Kamijo, stukając butami o drzwi, żeby strącić z podeszwy śnieg. W aucie perkusisty i tak było już tyle wody i błota, jakby jego poprzednim pasażerem był co najmniej sam Dziadek Mróz. - Samochód stuknięty, ręka skręcona i dwadzieścia minut sterczenia na śniegu, nie mogę się doczekać, aż się po tym wszystkim upiję.
- O, już ja o to zadbam! - zaśmiał się Yuki, zataczając zamaszyste koło po podjeździe i z rozpędu wyjeżdżając na ulicę. Kaya zapadł się głębiej w tylne siedzenie, wstrzymując oddech; nagle perspektywa dalszego stania na mrozie nie była wcale taka straszna i niemal zatęsknił za spokojnym czekaniem pod warsztatem na taksówkę. Kamijo obejrzał się na niego z mieszaniną współczucia i rozbawienia, jakby chciał powiedzieć ,,to jeszcze nic".
- Swoją drogą - mówił Yuki, zupełnie nieświadomy wrażeń, jakich dostarczał przyjaciołom - słyszeliście już nowinę dnia? Juka spotyka się dzisiaj z dziewczyną!
Na te słowa Kaya i Kamijo jednocześnie podnieśli głowy, patrząc na niego tak, jakby oświadczył im co najmniej, że trzeci z wokalistów ma zamiar przekwalifikować się na piłkarza.
- Żartujesz!
- No nie mów!
- Tak, tak - perkusista pokiwał z powagą głową. - Nasz Juka nam dorasta, spodziewalibyście się? Chyba nawet ma zamiar się jej oświadczyć!
- To znaczy o ile wcześniej nie zemdleje? - roześmiał się Kamijo. - Nie, naprawdę, darujcie mi złośliwość, ale jestem w szoku.
- Kto by pomyślał, prawda? - dodał Kaya, ryzykując wychylenie się na brzeg fotela i opierając dłońmi o tyły ich siedzeń. - Juka jako jedyny z nas spędza ten dzień tak, jak powinien. Akurat on!
- Myślę, że śmiało można to uznać za ironię losu - zgodził się starszy wokalista, oglądając się w bocznym lusterku i podejmując próbę doprowadzenia mokrych włosów do względnego porządku. - Rozmawiałeś z nim, Yuki?
- Ano - przyznał ten, przejeżdżając na pomarańczowym świetle i wymusiwszy pierwszeństwo, bez drgnienia powieki wyjechał z bocznej ulicy, na co Kaya dyskretnie wycofał się z powrotem na fotel. - Dzwonił jakoś przed południem... Życzył mi wesołych świąt takim tonem, jakby miał naprawdę silne mdłości i pytał, czy jak się będzie oświadczał, to najpierw powinien wyjąć pierścionek i wtedy przyklęknąć, czy na odwrót. - Wzruszył ramionami. - Powiedziałem, że skąd mam wiedzieć, skoro jestem kawalerem i poradziłem, żeby się napił przed wyjściem, to nie będzie taki spięty. Nazwał mnie nienormalnym i się rozłączył.
Obaj wokaliści wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Po prostu nie wierzę! - wykrzyknął Kaya, kręcąc głową. - Umiecie wyobrazić sobie tę scenę? I ich ślub, wesele? Będziemy cucić Jukę co dwadzieścia minut!
Kamijo nie odpowiedział; zasłaniał twarz dłonią, a jego ramiona trzęsły się histerycznie.
- Musimy wyznaczyć warty! - tymczasem Yuki odwrócił się do Kayi, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. - Podzielimy się na zespoły, po trzy osoby, w razie czego dwóch łapię Jukę, trzeci go reanimuje. Zmiana co godzinę!
- A jako prezent - powiedział po chwili Kamijo ochrypłym głosem, podnosząc się w końcu i odgarniając włosy z twarzy - kupimy jego żonie defibrylator! Na noc poślubną.
Kolejny wybuch śmiechu dosłownie wstrząsnął całym pojazdem. Kaya opadł na tył siedzenia drugiego wokalisty, niemal płacząc z głową schowaną w ramionach, a Yuki prawie wjechał w jeden z zaparkowanych wzdłuż ulicy samochodów, wyjąc i tłukąc pięścią w kierownicę.
- Przestańcie! - wykrztusił, starając się opanować. - Przestańcie, bo nas rozbiję!
- Dobra, już, koniec! - Kamijo uniósł ręce w obronnym geście. Potem zaczął ocierać załzawione oczy, potrząsając z dezaprobatą głową. - Juka ma okropnych przyjaciół, słowo daję.
Gdy już jakoś udało im się całkiem uspokoić, na parę minut zapadła cisza i każdy chwilowo skupił na własnych myślach. Dopiero teraz Kaya zauważył, jak zimno było mu, mimo włączonego w aucie ogrzewania. Fale dreszczy - skutek dwudziestu minut na śniegu i mrozie - raz za razem przechodziły jego ciało. Miał tylko nadzieję, że nie skończy się to przeziębieniem czy inną, gorszą chorobą.
- O kurwa, ale dzwon! - wykrzyknął nagle Yuki, ignorując coś takiego jak przednie lusterko i puszczając jedną ręką kierownicę, żeby obejrzeć się za siebie. Właśnie przejechali przez most, a zaraz za nim, na zasypanym śniegiem poboczu stały dwa mocno uszkodzone samochody. - Widziałeś, Kamijo? Ty i tak miałeś szczęście!
- Ta, zawsze mogło być gorzej - przyznał wokalista, którego dla odmiany lusterko interesowało o wiele bardziej i który znowu skupiony był na poprawianiu włosów. Kaya obserwował to z uśmiechem, rozbawiony robionymi przy tym przez niego minami, wyrażającymi na zmianę irytację i względne zadowolenie.
- Ale to wesele... Wyobrażacie sobie, jakie będzie picie?! - perkusista wyszczerzył się radośnie. - Myślę, że powinniśmy zacząć przygotowywać na to nasze organizmy, najlepiej od dzisiaj.
- Twój jest przygotowany! - zaśmiał się Kamijo, odrywając wzrok od swojego odbicia, żeby na niego spojrzeć. Uśmiechnął się złośliwie. - Alkohol przyswaja już na równi z tlenem.
- Odezwał się abstynent! - parsknął Yuki. - Zobaczymy, kto dzisiaj dłużej wytrzyma.
- To było wyzwanie?
- A ja jestem ciekawy, kogo Juka weźmie na świadka? - zastanawiał się głośno Kaya. - Obstawiałbym ciebie, Kamijo, ewentualnie Hizakiego, ale mogę się mylić.
- W każdym razie Yuki odpada, bo wtedy pana młodego już do kościoła trzeba będzie wnosić.
Perkusista znowu puścił kierownicę, żeby szturchnąć Kamijo łokciem.
- Spadaj.
- Ale to będzie trudne zadanie, stać przy nim przez całą uroczystość i zachować powagę...
Nie zdążyli rozwinąć tego tematu. Kiedy śmiech w końcu umilkł, Yuki wjeżdżał już na parking pod blokiem Kayi.
- Dzięki za podwiezienie - uśmiechnął się ciemnowłosy, mimo wszystko z pewną ulgą opuszczając jego samochód; mało brakowało, a perkusista Versailles na zakończenie rąbnąłby jeszcze w auto sąsiada, dosłownie w ostatniej chwili zatrzymując gwałtownie przed jego zderzakiem.
- Polecam się na przyszłość! - Yuki ukłonił się zamaszyście nad kierownicą.
- Wesołych świąt ci życzymy, Kaya-chan! - dodał jeszcze Kamijo, zanim młodszy zamknął za sobą drzwi.
- Nawzajem, nie zapijcie się!
Pokiwał energicznie głową, machając mu na pożegnanie, kiedy Yuki wycofywał samochód z parkingu. Śmiali się jeszcze z czegoś, wyjeżdżając na ulicę, co Kaya obserwował z zainteresowaniem, zafascynowany tym, jak znowu niewiele zabrakło, by zahaczyli po drodze o bramę posesji. Albo perkusista miał naprawdę nadzwyczajne szczęście, albo wcale nie był takim złym kierowcą, na jakiego wyglądał. Wzruszył ramionami i uśmiechając się do siebie, pchnął drzwi klatki schodowej.

Kaya NAPRAWDĘ miał zamiar położyć się spać. Tylko do tego zmierzało wszystko, co robił przez cały wieczór; wziął długą kąpiel, umył i wysuszył włosy, potem z lekką kolacją zasiadł przed telewizorem, bez większego zainteresowania oglądając przypadkowy serwis informacyjny i urywek transmisji z jakiegoś świątecznego koncertu. W czasie przerwy na reklamy wyłączył odbiornik, odniósł talerz do kuchni i wrócił do łazienki, by umyć zęby. Było ledwo po dwudziestej, przed nim co najmniej czternaście godzin snu. Zamknął drzwi na klucz i, gasząc po drodze światła, ruszył do sypialni, gdzie z zadowoleniem zagrzebał się pod kołdrą. Zamknął oczy, pozwalając swoim myślom krążyć po różnych, coraz mniej sensownych tematach, senność ogarnęła go szybko i czuł, że nie dalej niż za kilka minut zgodnie z planem zaśnie.
...Niestety wtedy okazało się, że jego najbliżsi sąsiedzi mają zupełnie inne plany na ten wieczór.
Z początku próbował to zlekceważyć. Zacisnął powieki i zasłonił głowę poduszką, ale nie wpłynęło to ani trochę na natężenie buchającej zza ściany muzyki. ,,Last Christmas'' w wykonaniu jednej z j-popowych gwiazdek wciąż rozbrzmiewało tak głośno, że był w stanie rozróżnić każde z wyśpiewywanych dosyć kulawym angielskim słów. Im bardziej usiłował to zlekceważyć, tym bardziej mu przeszkadzało, wybijając ze snu z siłą godną wiertarki udarowej. Kiedy utwór skończył się, ustępując miejsca kolejnemu - równie głośnemu i bez porównania bardziej skocznemu - był skłonny uwierzyć, że jego sąsiedzi robią to specjalnie, mszcząc się za te wszystkie razy, kiedy to nie chciało mu się wlec do studia i ćwiczył swój głos w domu. Dlaczego akurat dzisiaj?! W końcu ze złością cisnął poduszkę gdzieś w bok i przewrócił się na plecy, przecierając oczy. Długą chwilę wpatrywał się w ciemny sufit, chcąc nie chcąc słuchając bijącego zza ściany ,,All I want for Christmas is you". Nagle poczuł się bardzo przygnębiony; czy naprawdę był jedyną osobą, która wigilijny wieczór próbowała po prostu przespać? W tym samym czasie Juka pewnie oświadczał się już swojej dziewczynie, a Kamijo i Yuki nad szklankami whiskey śmiali z niego i wszystkich innych spraw całej grupy. Pozostali porozjeżdżali się po rodzinnych miastach i pewnie spędzali czas w podobny sposób. Świętowali nawet jego na ogół spokojni sąsiedzi!
To było dla niego zdecydowanie za wiele. Podniósł się, siadając na łóżku i sięgając po leżący na szafce telefon. Nawet gdyby chciał, to i tak teraz nie zaśnie, a ciekawiło go, jak bardzo pijany był już Kamijo.
Wokalista Versailles zgłosił się po czterech sygnałach.
- Cześć, Kaya-chan! - jego głos brzmiał nadzwyczaj entuzjastycznie, ale jeszcze względnie trzeźwo. W tle słychać było czyjś śmiech i chyba głośno grający telewizor. - Co tam, nie śpisz jeszcze?
- No, nie - przyznał młodszy, zasłaniając drugie ucho dłonią; jego sąsiedzi chyba odkryli właśnie, że muzykę da się jeszcze trochę podkręcić. - Słuchaj, czy twoje dzisiejsze zaproszenie jest nadal aktualne?
- No jasne! Jesteśmy u mnie, przyjeżdżaj jak najszybciej, to Yuki się poświęci i zaczekamy na ciebie z otworzeniem drugiej butelki... Hej, ale nie powiedziałem, że możesz dopić tę! - przerwał, zwracając się najwyraźniej do perkusisty. Yuki odpowiedział coś na to ze śmiechem, ale Kaya nie dosłyszał, co. - Tak czy inaczej, zapraszamy!
- Dziękuję - uśmiechnął się, wychodząc z łóżka. Zapalił światło i podszedł do szafy, otwierając ją i szukając ubrań wolną ręką. - Będę za jakieś pół godziny.


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Wto Sty 25, 2011 7:48 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
pucchan
Pogo napierdalacz
pucchan


Liczba postów : 96
Join date : 07/08/2010
Age : 30
Skąd : Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimePią Gru 24, 2010 11:03 am

Czekałam na coś od ciebie i wreszcie się doczekałam :D

Przede wszystkim, chcę dalej. Co do tego wątpliwości nie mam xD W sumie, do niczego tu nie mam wątpliwości. Na początku, jak zobaczyłam tytuł, wydawało mi się, że czeka mnie jakiś melancholijny tekst o miłości (ale podoba mi się, żeby nie było! xD), więc zbierałam się z pół godziny, żeby zacząć czytać. No i się cieszę, że się w końcu zebrałam, bo to mi się jak najbardziej podoba. Wciągające, ciekawe, nawet powiedziałabym trzymające w pewnym napięciu, bo przy części o szpitalu czułam się, jakbym to ja tam biegała i szukała... kogo? A, Kamijo. xD Przepraszam. No właśnie, trochę ciężko mi było, bo znowu mam ten problem z nieodróżnianiem członków zespołu xD Ale jakoś poszło :)
Tak podsumowując, mam nadzieję, że nigdy nie usłyszę tej j-popowej wersji Last Christmas i że szybko dodasz kolejne części.

A nawiasem mówiąc, to "mimo że" pisze się bez przecinka. I tyle chyba ode mnie xD
Powrót do góry Go down
http://lastfm.pl/user/pucchans
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeSob Sty 01, 2011 8:47 pm

Przepraszam za zapłon! ^^" Miałam strasznie dużo roboty ostatnio, ale już się jakoś wygrzebałam, więc mogę napisać.
Po pierwsze dziękuję pucchan za komentarz <3 Bardzo mi miło czytać tak miłe słowa, a to 'mimo że' zaraz poprawę XD Jeśli chodzi o rozróżnianie członków zespołu, to postaram się trochę ułatwić, bo nie wszyscy ich znają:
Versailles: od lewej Teru (gitarzysta), Kamijo (wokalista), Hizaki (gitarzysta), na dole Masashi (obecny basista, tu jeszcze nie występuje) i Yuki (perkusista) + Jasmine You (poprzedni basista, zmarły w 2009 roku; niektórym może być ciężko wyobrazić go sobie bez tego stroju scenicznego, więc dla ułatwienia XD).
Kaya i Juka (obecnie znany jako Shaura) - obaj soliści zaprzyjaźnieni z Versailles.
No, to teraz część kolejna~~

Trochę przed dwudziestą pierwszą, Kaya szczęśliwie i tym razem bezproblemowo dotarł pod dom Kamijo. Czekając pod domofonem, aż ktoś go wpuści, z rozbawieniem zarejestrował światła palące się w prawie wszystkich oknach mieszkania; co oni znowu mogli wymyślić?
Drzwi otworzył mu Jasmine.
- Witaj, Kaya-chan! - uśmiechnął się promiennie, robiąc mu miejsce w progu. - Wchodź, zostaw płaszcz, musimy tu chwilę poczekać - wskazał głową na zamknięte drzwi do salonu - Kamijo i Yuki mają dla ciebie niespodziankę!
- O matko, mam się bać?
- Nie, nie, no coś ty, spodoba ci się - basistę Versailles energia dosłownie rozpierała. Kiedy tylko Kaya zdjął buty, złapał go za rękę i pociągnął za sobą w stronę kuchni. - Nie zwracaj uwagi na bałagan - rzucił, zostawiając go w progu i, jak gdyby był u siebie w domu, podszedł prosto do suszarki, by zdjąć z niej dwa zdobione, kryształowe kieliszki. - Fajne, nie? Znaleźliśmy w tamtej oszklonej szafce, strasznie zakurzone, więc trzeba było umyć, ale Kamijo powiedział, że jak chcę to mogę pić nawet z wazonu, także... - wzruszył ramionami, odstawiając oba na stół. - Będziesz pić ze mną wino, Yuki przyniósł ze sobą jakieś cholerstwo siedemdziesięcioprocentowe chyba, ja mam za słabą głowę na to...
- W porządku, ja raczej też - uśmiechnął się Kaya, pochylając, żeby pogłaskać Sonię, perską kotkę Hizakiego, która właśnie otarła się o jego nogi, mrucząc jak odkurzacz. - Długo już siedzicie?
- Nie, jeszcze jesteśmy trzeźwi! - basista roześmiał się dźwięcznie. - No dobra, prawie. Późno się zeszliśmy, może z godzinę temu... Wiesz, podobno trzeba na pierwszą gwiazdkę czekać, a w Tokio nie widać, więc były problemy organizacyjne. - Podszedł do parapetu i zdjął stojącą na nim sporej wielkości butelkę, odwijając ją z reklamówki. - Wiśniowe może być?
- Jasne.
- No, to świetnie - Jasmine obrócił się na pięcie i, zamykając po drodze nogą z nieznanej przyczyny otwartą szafkę, z hukiem postanowił butelkę na stole obok kieliszków. - Ej, długo tam jeszcze?! - zawołał w stronę salonu.
- Zaraaz!
Basista wzniósł oczy do nieba, kręcąc głową.
- Chcieliśmy się wyrobić, zanim przyjedziesz, ale się przewróciło i trzeba było od nowa.
- Przewróciło?...
Na to tylko przybrał tajemniczą minę i położył palec na ustach.
- Za chwilę zobaczysz.
Po paru minutach, które obaj spędzili głównie na przewalaniu zawartości szuflad w poszukiwaniu korkociągu - Kaya przyłączył się do Jasmine w połowie trzeciej - drzwi za nimi w końcu otworzyły się, a zza framugi wychyliła głowa Yukiego.
- Można wchodzić!
Basista podniósł się, ciągnąc towarzysza za łokieć.
- Dobra, mniejsza o to! Idziemy - sam wybiegł przed niego, w paru krokach docierając do drzwi. Zaczekał tam chwilę z dłonią na klamce, a kiedy Kaya podszedł, z uśmiechem otworzył je przed nim na oścież.
- Tadam!
Lampy w salonie były zgaszone, zasłony zaciągnięte, a jedyne źródło światła stanowiła teraz choinka. Nieduża, intensywnie jarząca się w ciemności kolorowymi lampkami, z początku wyglądała zupełnie normalnie - dopiero potem w oczy rzucał się jej dosyć nietypowy kształt. Z wrażeniem, że coś nie tak było w niej i w tym, w jakim napięciu i z radosnymi uśmiechami obserwowali go członkowie Versailles, Kaya przez chwilę patrzył na drzewko z uwagą... po czym nagle wybuchnął gwałtownym śmiechem.
- To jest... TUJA!
- Brawo! - Jasmine niemal podskoczył, klaszcząc w ręce. - Prawdziwa, żywa tuja, prosto z balkonu Kamijo!
Wokalista Versailles pokiwał głową z uśmiechem, podchodząc do niego i otaczając ramieniem. W śnieżnobiałej koszuli i ze starannie ułożonymi włosami, idealnie wpasowywał się w uroczysty, świąteczny klimat.
- Podoba ci się? To tak z okazji Bożego Narodzenia, jako prezent od naszej trójki, skoro już jesteś z nami - powiedział. - Chcieliśmy trochę podkręcić atmosferę. Niestety, innego drzewka pod ręką nie było, ale chyba może być?
- Wyszła pięknie! Dziękuję wam - wspiął się na palce, żeby objąć go za szyję i uścisnąć lekko. Potem odszedł, żeby obejrzeć choinkę z bliska. Jak na fakt bycia tują, wyglądała zaskakująco dobrze; oprócz lampek ozdabiał ją długi łańcuch i kilka bombek, nieco niepewnie chylących się na sterczących do góry gałązkach. - Skąd wzięliście ozdoby?
- Znaleźliśmy w szafie Kamijo! - Yuki uśmiechnął się szeroko, wskazując na odstawione na bok pudełka. - Jeszcze kupa tego została.
- Od razu mówię, że nie mam pojęcia, skąd to wszystko mam - zaśmiał się blondyn. - Naprawdę, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ubierał choinkę.
- W tych twoich szafach to nawet Atlantydę można odnaleźć... W każdym razie widać było, bo wywróciłeś ją dwa razy.
- To ty się rozpędziłeś za bardzo! To nie świerk, na litość boską, że można pół pudła ozdób na nią wywalić...
- Trzymały się! - zaprotestował Yuki. - Dopóki ty się nie dorwałeś.
- Bo musiałem interweniować, kiedy zaczęła wyglądać jak Jasu w swoim scenicznym stroju.
- Spokój, panowie! - przerwał im w końcu basista, chyba nie dosłyszawszy ostatniej uwagi Kamijo. Właśnie wrócił z kuchni z winem i kieliszkami i postawił je na stole, przywołując gestem resztę towarzystwa. - Oficjalnie zaczynamy naszą wigilię.

Godzinę i półtorej butelki alkoholu później, atmosfera w salonie Kamijo była już wręcz bajkowo radosna i świąteczna. Większość z pozostałych w pudle dekoracji znalazła swoje miejsce w innych zakątkach pokoju - bombki i lampki głównie na kwiatkach doniczkowych, a cięższe łańcuchy (z wyjątkiem jednego zarzuconego przez Jasmine na żyrandol) zwisały z karnisza - upodabniając w ten sposób pokój do ilustracji ze świątecznej kartki w nieco chaotycznej, pijackiej wersji. Głośne wybuchy śmiechu nawet Sonię skłoniły do opuszczenia bezpiecznego schronienia w kuchni i sprawdzenia, co takiego dzieje się w pokoju - na własne nieszczęście; natychmiast została pochwycona przez rozweselone towarzystwo i, mimo żałosnego miauczenia, owinięta w jeden z łańcuchów, zerwany z dużej paprotki. Kiedy po paru minutach udało się jej wyrwać, w tempie imponującym jak na swój normalny brak ruchliwości, znalazła się na stole, skąd jednym susem wskoczyła na szafę i wcisnęła w jej najgłębszy kąt, ze zjeżoną sierścią i jeszcze bardziej wściekłym wyrazem pyszczka niż zwykle spoglądając na pokładających się ze śmiechu muzyków. Potem ktoś rzucił propozycję odśpiewania kilku kolęd, śpiewali więc głośno i entuzjastycznie, nie przejmując się zbytnio tym, że ich znajomość tekstów urywała się zazwyczaj na jednej, nie do końca poprawnej zwrotce. W połowie wykonywanej popisowo po raz trzeci ,,Cichej nocy" - Kayi i Kamijo, jak na profesjonalistów przystało, wychodziło to jeszcze całkiem porządnie mimo rosnącego stężenia alkoholu we krwi, Yuki zawodził natomiast niemiłosiernie, a Jasmine prawie nie było słychać - z okolic kaloryfera dobiegło ich głośne, ostentacyjne stukanie. Reakcja ,,publiczności" wywołała jednak efekt odwrotny do zamierzonego, skutkując kolejnym wybuchem radości i bardziej namiętnym wykonaniem kolejnej piosenki przez obu wokalistów, podczas gdy zainspirowany odzewem sąsiadów Yuki wybijał im rytm na rurze od grzejnika.
Dopiero przed dwudziestą trzecią zaczęło robić się nieco spokojniej. W telewizji leciała jedna z typowo świątecznych produkcji z wesołą amerykańską rodziną w roli głównej, więc uwaga wszystkich przynajmniej częściowo skupiła się na niej. Kaya leżał na dywanie na ściągniętej z sofy poduszce i śmiał się prawie bez przerwy bez względu na to, czy akurat działo się coś zabawnego czy nie, Jasmine także obserwował ekran z fascynacją przez szkło prawie pustego kieliszka, a z kolei Yuki, w nie wiadomo skąd wyciągniętej czapce Mikołaja na głowie, zajmował się drażnieniem przysypiającego na fotelu Kamijo, raz za razem poszturchując go ukradkowo, na co ten odganiał się jedną ręką jak od natrętnego owada, nie otwierając nawet oczu. W końcu perkusista znudził się tym i skupił na badaniu zawartości kolejnej szklanki whiskey, a Jasmine postanowił zwlec z kanapy, by rzucić razem z poduszką na podłogę obok Kayi.
- Ty... Myślisz, że w Ameryce naprawdę tak jest?
Kaya popatrzył na ekran telewizora, na którym wesoła rodzina właśnie próbowała ugasić płonącą jak pochodnia choinkę i po raz kolejny wybuchnął histerycznym śmiechem. Na to Kamijo drgnął gwałtownie, prostując się, by obrzucić pokój mało przytomnym spojrzeniem. Oprócz dłoni Yukiego sunącej po stole w kierunku jego szklanki, nie zauważył jednak niczego niepokojącego, więc zaraz z powrotem zapadł się w fotelu, przecierając oczy. Dłuższą chwilę obserwował pozostałych bez słowa.
- Ale się nawaliliście - stwierdził w końcu.
Yuki za jednym zamachem opróżnił jego szklankę i jak gdyby nigdy nic odstawił ją na poprzednie miejsce. Oparł się łokciami o blat stołu, patrząc na wokalistę w zamyśleniu.
- Ty za to jesteś zajebiście trzeźwy.
Kaya, który akurat zaczynał nieco się uspokajać, wybuchnął na to jeszcze bardziej, tłukąc ręką w podłogę. Jasmine spojrzał na niego i roześmiał się także, opadając czołem na poduszkę.
- Ale o co... chodzi? - wykrztusił po chwili, podnosząc się i mrugając załzawionymi oczami. Wskazał podbródkiem na ekran - przecież są reklamy...
W tym momencie Kayi powoli zaczynało już brakować powietrza.
- Weź wyłącz ten telewizor, bo on się naprawdę udusi - Kamijo machnął głową na Yukiego. - A szkoda by było... Nawet trzydziestki nie ma...
- W szczególności tobie, no nie? - zaśmiał się perkusista, przechylając przez brzeg krzesła, żeby szturchnąć go znacząco. Potem zaczął rozglądać się za pilotem, ale nie znalazł go na stole, więc, przewracając z rezygnacją oczami, zniknął pod nim.
- A żebyś wiedział - odparł dobitnie wokalista, odchylając się na swoim siedzeniu.
Na te słowa Jasmine nagle usiadł, patrząc to na jednego, to na drugiego z radosnym zainteresowaniem.
- A czy JA o czymś nie wiem?
- Nie musisz.
- Dobra, to chociaż on wie? - spytał chytrze, wskazując na Kayę, w dalszym ciągu chichoczącego bez wyraźnego powodu z głową wtuloną w poduszkę.
- No coś ty! - Yuki wyszczerzył się radośnie, wynurzając spod stołu z pilotem triumfalnie trzymanym w dłoni i wczołgał się z powrotem na swoje krzesło. - Gdyby wiedział, to by nas tutaj dzisiaj nie było.
- Ciesz się, gdyby nie ja, spędzałbyś wigilię ze swoją perkusją - odparował natychmiast Kamijo, ignorując poprzednie pytanie basisty.
- Skąd wiesz? Mam wielu znajomych. - Z uwagą obejrzał pilota, po czym wzruszył ramionami i wcisnął jeden z guzików. Zamiast zgasnąć, na ekranie telewizora wyświetlił się wielki napis DVD. - Kurwa...
- Ten czerwony - wokalista przewrócił oczami.
- No coś ty, nie wyłączaj! - zaprotestował Jasmine. - Chcecie tak w ciszy siedzieć? Znajdź coś innego. - Zastukał palcem w ramię Kayi. - Zgadzasz się ze mną, nie?
Kaya pokiwał głową, nie podnosząc się z poduszki.
- Zatem przegłosowane - oznajmił Yuki i zaczął przerzucać kanały, zatrzymując na kolejnych średnio po pół sekundy. - To oglądaliśmy, to nudne jakieś, to informacje... nie będziemy się dobijać, nie?... to nudne, nudne, nudne... oo! - ożywił się nagle, prostując na krześle i wpatrując z fascynacją w dinozaura, który właśnie szorował po lesie za grupą krzyczących ludzi, kłapiąc paszczą. - Tak będzie, jak Hii-chan się dowie, co z jego kotem zrobiliśmy. Nawet podobny!
- Chyba za dużo wypiłeś! - prychnął Kamijo i popukał się znacząco w czoło. - Z której strony niby?
- No jak nie? Tak samo na nas patrzy, jak się na próby spóźniamy. Zostawię to, będziemy się czuli, jakby nas pięciu było.
Wokalista westchnął na to teatralnie, kręcąc głową i podniósł się z fotela.
- Nie wytrzymam z nim, przenoszę się do was - oświadczył, układając zaraz na dywanie obok Kayi i próbując ścisnąć jakoś na jego poduszce, co rzecz jasna wywołało kolejny głośny chichot ciemnowłosego. - Podsuniesz się tam, Jasu?
- Bez łaski, butelka zostaje ze mną! - odkrzyknął ze swojego miejsca Yuki.
Na dnie wspomnianej nie zostało już jednak dużo alkoholu i po kwadransie kiwania się nad pustą szklanką, także perkusista postanowił pójść w ich ślady i opuścić miejsce przy stole na rzecz o wiele wygodniejszej podłogi. W związku z rosnącą liczbą osób, zapanowało tam lekkie zamieszanie.
- No toż nie będę tak siedział jak kołek... You-kun, miejsce!
- Nie ma! We czterech się nie zmieścimy na tych dwóch poduszkach, weź sobie trzecią.
- Koc też weź! Tam leżał chyba.
- Super, ale gdzie ja mam to niby położyć, pod tą tują? Mówię ci, w lewo się podsuń...
- Kamijo...
- Wypad mi stąd! No gdzie się pchasz?
- No, i to w środek jeszcze! Źle ci na tym krześle było?
- Masz ten koc? To cicho siedź.
- Wy cię cieszcie, że tylko tylu nas tu jest.
- ...
- Ej, ale łapy przy sobie!
- No przecież trzymam!
- Dobra, dobra, ja cię znam.
- Spadaj.
- Ja nie powiem, kto tu do kogo łapy pcha...
- No nie? A rękę miał niesprawną podobno!
- Ja nic nie robię! Tylko... miejsce oszczędzam.
- O matko...
- Kaya-chan, narzekasz?
- Nie narzekam.
- Widzisz? Nie narzeka.
- Ale jak się znowu gdzieś przeniosę... To też pójdziecie za mną?
- Że niby gdzie? Pod stół?
W końcu Yukiemu udało się zmieścić jakoś między Jasmine a Kayą. Dłuższy czas wszyscy czterej leżeli w ten sposób, ramię w ramię, śmiejąc się, poszturchując i docinając sobie nawzajem.
- Ej - perkusista podniósł się nagle na łokciach, odwracając do zegara. - Jeszcze nawet dwunastej nie ma, a my już nie pijemy?! Nie może być! Ja tu już trzeźwieć zaczynam...
- Kto trzeźwieje, ten trzeźwieje - odpowiedział Kamijo gdzieś z okolicy obojczyka Kayi. Z bliżej nieznanej Yukiemu i Jasmine przyczyny, młodszy wokalista, który od paru minut leżał raczej spokojnie, przechodził właśnie kolejny atak śmiechu, poprzedzony chwilę wcześniej głośnym piskiem.
- No ale naprawdę nie masz niczego na zbyciu? - drążył Yuki, nie zwracając uwagi na zachowanie ciemnowłosego.
- Pewnie, że mam - Kamijo uśmiechnął się krzywo i machnął głową w stronę oszklonej szafki. - Kto mówi, że nie?
- No wiesz co! - oburzył się perkusista, podrywając z miejsca i przeskakując nad Jasmine, by dopaść do wspomnianego mebla w dwóch krokach. - Taki z ciebie gospodarz, że jakbym się nie upomniał, to byś nas nawet nie poczęstował!
- Jakbym was wcześniej poczęstował, to byśmy od godziny pod stołem nieprzytomni leżeli - odparł, mocniej obejmując ramieniem w pasie w dalszym ciągu śmiejącego się histerycznie Kayę, nim dodał - a skoro już przetrząsnąłeś moje szafy od razu po przyjściu, to chyba mogłeś znaleźć i to?
- Dobra, dobra, już ty się nie tłumacz - zbył go, wydobywając z głębi półki sporą butelkę z grubego szkła. Twarz rozjaśniła mu się natychmiast i, złapawszy jeszcze po drodze w drugą rękę czyste kieliszki, wrócił na poprzednie miejsce. - Jak mawiał pewien mądry filozof, teraz pijmy!
- Kayi nie dolewaj, on jest jeszcze pod wpływem.
- Nie... nie jestem! - wykrztusił z trudem Kaya, próbując złapać Kamijo za nadgarstek, od dłuższego czasu znajdujący się pod kocem. - On mnie łaskocze!
- Uspokójcie się, bo rozleję!
- Ty byś nawet z dywanu zlizał... Aua!
- A ty to może nie, co, Yuuichi?
- KAMIJO...!
- No hej! - Yuki w ostatniej chwili zabrał kieliszki z zasięgu ręki Kayi, którą ten machnął na oślep, po raz kolejny zginając wpół ze śmiechu.
- Kontynuuj! - Kamijo uśmiechnął się szeroko zza jego ramienia.
- Toast będzie, uwaga - perkusista przysiadł na piętach, uroczystym gestem unosząc swój kieliszek. Obaj pozostali członkowie Versailles poszli w ślad za nim, Kaya braku trunku w swojej nawet nie zauważył, korzystając z okazji, by wreszcie złapać oddech i otrzeć załzawione oczy. - Pijemy za pary! Za Jukę, który prawdopodobnie już się oświadczył i być może nawet to przeżył i za przyszłą żonę Juki, żeby przynajmniej zasady pierwszej pomocy znała... A także za Kamijo, żeby w końcu przeleciał Kayę, zanim ten umrze z braku tlenu. Dziękuję! - triumfalnie stuknął kieliszkiem o kieliszek zginającego się ze śmiechu Jasmine i wychylił zawartość za jednym razem, w czym nie przeszkodził mu nawet łokieć Kamijo między żebrami.
- Jesteś nienormalny!
- A wiecie - odezwał się w końcu basista, także pociągnąwszy spory łyk - jakiego cudownego kaca będziemy mieli po mieszaniu różnych alkoholi? Co to, znowu jakieś wino?
- Co się martwisz, wolne jutro!
- Hej, a dlaczego ja nie mam? - spytał Kaya ochrypłym od śmiechu głosem, dopiero teraz zauważając puste naczynie przed sobą.
- Bo jesteś najmłodszy, masz najsłabszą głowę i za rzadko z nami pijesz, żebyśmy cię mieli od razu do nieprzytomności załatwić - odparł Kamijo, chwilowo także skupiony na zawartości swojego kieliszka. - Jeszcze nawet nie wytrzeźwiałeś!
- Wy też nie! - prychnął, podnosząc głowę i patrząc na niego z wyrzutem. - Jesteś nagrzany jak helikopter. - Starszy tylko wzruszył na to ramionami, więc odwrócił się od niego, wyraźnie głęboko urażony, krzyżując ręce na poduszce i ostentacyjnie wbijając wzrok w telewizor.
- Eej - Kamijo odstawił kieliszek i szturchnął go lekko. Nie zareagował, nie krzywiąc się nawet, kiedy na ekranie jeden z dinozaurów skrócił uciekającego mężczyznę o głowę. Kamijo powtórzył to kilkakrotnie, obserwując go z uwagą, ale w dalszym ciągu nie doczekał się reakcji, więc uśmiechnął się i ponownie objął go ramieniem, przesuwając dłonią z góry na dół po jego plecach.
- Nie dotykaj mnie - Kaya nie dawał się tak łatwo udobruchać i odsunął się jak najdalej mógł, próbując uwolnić spod jego ręki. Na to starszy tylko się roześmiał i przytulił do niego jeszcze bardziej, opierając mu głowę na ramieniu i ocierając nosem o jego włosy.
- Nie?
- Nie! - szarpnął się lekko i odwrócił twarz w drugą stronę.
- Naprawdę nie? - wymruczał mu do ucha, nie zwalniając uścisku.
- Kamijo. Zostaw mnie.
- Nie mówisz poważnie.
- Jak najbardziej mówię! - W końcu odepchnął go od siebie zdecydowanie i, obrzuciwszy obrażonym spojrzeniem, z powrotem skrzyżował ramiona na poduszce i schował w nich głowę.
- Na jego miejscu też byłbym dotknięty - stwierdził Yuki, rozkładając się obok i, wsparty na łokciu, dolewając więcej wina sobie i Jasmine.
Kamijo tylko wzruszył na to ramionami. Przez kilka minut wszyscy milczeli; Kaya leżał bez ruchu w tej samej pozycji, a członkowie Versailles popijali wino, bez większego zainteresowania patrząc w telewizor.
- Dobre to chociaż? - spytał w końcu młodszy z wokalistów z rezygnacją, gdy uznał, że jego obrażenie jednak nie przynosi oczekiwanych skutków.
W odpowiedzi Kamijo upił łyk ze swojego kieliszka i przywołał go gestem do siebie. Złapał go za podbródek i, nim ktokolwiek zdążył się zorientować, co zamierza, pocałował w usta. Kaya zareagował niemal instynktownie, przywierając do niego błyskawicznie i zarzucając mu ręce na szyję, żeby odwzajemnić pocałunek.
Yuki popatrzył na nich ze średnim zainteresowaniem.
- Ciekawy pomysł - przyznał z uznaniem.
- Świnia - Jasmine zasłonił mu oczy dłonią.
Dopiero po minucie wokaliści oderwali się od siebie. Kamijo jak gdyby nigdy nic wrócił na swoje miejsce, Kaya zaśmiał się krótko, opadając na poduszkę.
- Bardzo mocne - stwierdził po chwili. - Szybko się upijecie.
- No pewnie, w końcu Yuki to znalazł - basista wyszczerzył się radośnie.
- Masz jakieś plany na jutro? - spytał Kamijo.
Kaya potrząsnął głową.
- Miałem zamiar spać.
- No to dobra, będziesz - przechylił się nad nim, by sięgnąć po butelkę i jego kieliszek. - No przecież nie będziemy tacy samolubni, nie?
Yuki i Jasmine tylko wymienili rozbawione spojrzenia.

To, co działo się później, już nie do końca do Kayi docierało. Wina ubywało w tempie zatrważającym i w połączeniu z alkoholem wypitym wcześniej, wystarczyło ono w zupełności, by języki zaczęły im się plątać, a coraz mniej sensowne wypowiedzi raz po raz przerywały histeryczne napady śmiechu, niczym domino przenoszące się z jednego na pozostałych. Przez liczne okrzyki i inne hałasy sąsiedzi Kamijo zdążyli już pewnie wykląć go wszystkimi istniejącymi w języku japońskim przekleństwami, ale tymczasowo nikogo takie szczegóły jak samo istnienie jakichkolwiek sąsiadów nie obchodziły. Dopiero wpół do pierwszej wszystko samo z siebie zaczęło powoli cichnąć.
Kaya leżał na brzuchu na dywanie, na zmianę przysypiając i znowu się wybudzając, Jasmine także przestał już kontaktować - z oczami wzniesionymi do sufitu śpiewał jeden z utworów Ayumi Hamasaki, co chwilę przerywając z głośnym chichotem i z uporem owijając się choinkowym łańcuchem. Tylko Kamijo i Yuki byli jeszcze w stanie cokolwiek mówić. Pierwszy wyrażał właśnie głośno żal, że pół godziny wcześniej Sonia nie przemówiła ludzkim głosem tak, jak oczekiwał, a drugi właśnie wytoczył się z balkonu, gdzie chwilę wcześniej wyszedł - czy raczej wyczołgał się - na papierosa. Na głowie nadal miał czapkę świętego Mikołaja.
- Ho ho ho, kurwa mać - mruknął i zawalił się ciężko z powrotem na podłogę, z ledwością sięgając czołem do poduszki.
- Przestań kląć - zrugał go Kamijo, leżący akutalnie na wznak obok Kayi. - Jesteś kompletnie niewychowany.
Yuki podniósł się i przez chwilę patrzył na niego, jakby głęboko analizując jego słowa, nim zaczął mówić dobitnym tonem:
- Moim skromnym, acz bardzo ważnym zdaniem - czknął nagle - które niepodważalnie próbujesz w tej właśnie chwili - czknął raz jeszcze - podważyć... - umilkł, marszcząc brwi. - Zapomniałem, o czym mówiłem...
- Tak się napierdoliłeś, że nic dziwnego.
- Przekląłeś!
- Nie - odparł wokalista, patrząc na niego z wyższością ze swojej poduszki. - Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie przeklinam. JA po prostu wyrażam się ekspresyjnie.
- A ja myślę, wiesz?
Na to Kamijo tylko prychnął, kręcąc głową i przewrócił się na drugi bok, plecami do perkusisty. Oparł się czołem o ramię Kayi, który otworzył na chwilę oczy, patrząc na niego półprzytomnie, po czym prawie natychmiast znowu je zamknął. Pozbawiony w ten sposób rozmówcy Yuki stłumił czkawkę, dopijając prosto z butelki resztkę wina i zaczął przemawiać do stojącej obok tui.
- Jak widzę papierosy, to palę - tłumaczył jej rzeczowo, mimo coraz większych trudności, jakie sprawiało mu mówienie. - A teraz... Ty wiesz, jak mnie załatwili? - pokiwał ponuro głową. - Ani pić, ani palić już nie ma co... A napiłbym się piwa. Albo czegokolwiek. - Zachichotał nagle, po czym dodał poufale - w sumie to co się będziemy pieprzyć, no nie?
Przerwało mu głośne stuknięcie i krótki śmiech. To Jasmine, owinięty w łańcuch, wturlał się właśnie pod stół i uderzył głową w jego nogę, co, nie wiedzieć czemu, bardzo go rozbawiło. Wytrącony ze skupienia Yuki przez chwilę patrzył na niego z uniesionymi brwiami, po czym nagle opadł bezsilnie głową na poduszkę. Mruknął coś niewyraźnie, a po paru sekundach rozległo się głośne chrapanie.
Taki był ostatni stan rzeczy, jaki zarejestrował Kaya. Potem sam znowu zaczął przysypiać i przez mniej więcej dziesięć minut nie docierało do niego nic, co działo się w pokoju. Nie zdążył jednak pogrążyć się we śnie na dobre, bo wtedy coś znowu go obudziło.
- Happy birthday to youuu...! - zawył niespodziewanie Yuki tak, że młodszy z wokalistów aż usiadł, patrząc na niego z irracjonalnym przerażeniem, a Kamijo zaklął, obejmując go w pasie i ciągnąc z powrotem na poduszkę, by móc oprzeć głowę na jego ramieniu. - A, sorry! Nie to święto. - Przez chwilę perkusista znowu milczał, kiwając się sennie w miejscu. - Którą to mamy godzinę? - zapytał nagle głośno. - Aaa... Późno, tak trochę... W sumie to nie wiem, co ja chciałem? Późno... No tak! Słuchaj, Kamijo, ja już chyba muszę iść. Słuchasz?
- Mhmm...
- No! To idę. You-kun? Idziesz ze mną?
- No pewnie!
Kaya usłyszał huk i znowu otworzył na chwilę oczy, by zobaczyć, jak basista wychodzi spod stołu, trzymając się za głowę i chwiejnym krokiem rusza w stronę drzwi, nadal z choinkowym łańcuchem na szyi. Potem zamknął je znowu; to było silniejsze od niego.
- Ciszej, do diabła! - syknął Kamijo gdzieś zza jego pleców. - Obudzicie go.
- Dobra, dobra - Yuki przeszedł na szept, odwracając się do niego, żeby unieść dłonie w obronnym geście. W efekcie zniosło go na bok i zatoczył się, odbijając od szafy. - Oj... Ale ten, nie przeszkadzaj sobie, my trafimy... do wyjścia, przynajmniej...
- Weźcie taksówkę na dole.
- A wystukasz mi numer? - zachichotał perkusista, z pomocą framugi wracając na prostą drogę. - Dobra tam! Nie takie rzeczy się robiło, no nie, You-kun? Ej! Ale to moje buty są, twoje to te po lewej!
Resztki logicznego myślenia podpowiadały Kayi, że on też powinien iść z nimi, ale jego ciało stanowczo odmawiało ruszyć się z miejsca. Mimo że leżał bez ruchu, kręciło mu się w głowie jak na karuzeli. Słyszał jeszcze fragment rozmowy członków Versailles, potem dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, głośne kroki, huki i śmiechy na schodach. Kilka chwil później wydawało mu się, że słyszy też zza okna podniesiony głos Yukiego, ale równie dobrze mógł to być fragment snu. W pokoju wreszcie zapadła cisza, nic dłużej mu nie przeszkadzało, a miękkie, barwne światło lampek z choinki nie raziło w oczy; w ostatnim przebłysku świadomości zastanawiał się jeszcze, kto i kiedy wyłączył grający w tle telewizor, a parę sekund później nie musiał już myśleć zupełnie o niczym.
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Rei-chan
J-legenda
Rei-chan


Liczba postów : 2010
Join date : 04/01/2011
Age : 28
Skąd : Z piekła...

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimePon Sty 24, 2011 11:36 pm

Dostałam po szanownych czterech literach, że nie skomentowałam, więc robię to teraz^^
Fik jest śmiechowy i naprawdę wciągający. Nie znam zespołu, nie znam członków, a mimo to czytało się bardzo przyjemnie. Nie mogę się doczekać kontynuacji, bo akcja się rozwija ciekawie.
Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać, oprócz tego, że mi się po prostu podobało:)
Mam nadzieję, że nie zostanę zjedzona za ten jakże konstruktywny komentarz...
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeWto Sty 25, 2011 7:46 pm

Bardzo dziękuję za komentarz! <33 Bardzo doceniam to, że napisałaś chociaż kilka zdań, dla autora to zawsze bardzo miło.
A zespół bardzo polecam, to naprawdę cudowni ludzie i jeszcze cudowniejsi artyści.
No i w końcu ostatnia część:

Obudził się tak, jak zazwyczaj budził się po alkoholu - nagle, zupełnie rozbudzony i bez najmniejszego pojęcia, kiedy i gdzie się znajduje. W pierwszej chwili ogarnęła go panika, ale uspokoił się szybko, rozpoznając salon Kamijo i identyfikując drapiący w policzek materiał jako bandaż na jego nadgarstku. Nie wiedzieć kiedy, podłoga stała się niemiłosiernie twarda, ale nie ruszył się z miejsca, nie chcąc przypadkiem strącić z siebie ramienia drugiego wokalisty. On chyba także zasnął, przytulając się lekko do jego pleców. Przez kilka minut Kaya leżał bez ruchu, zastanawiając tylko nad jednym - która, do cholery, mogła być już godzina? Po dłuższej chwili wahania postanowił jednak odwrócić się w stronę zegara. Manewr okazał się dosyć skomplikowany, ale w końcu udało mu się obrócić o pełne 180 stopni, nie budząc przy tym starszego mężczyzny. Teraz leżał przodem do Kamijo... czy raczej jego włosów, efektownie zasłaniających 3/4 twarzy i w które, jak po chwili zauważył, równie efektownie się właśnie zaplątał. Unieruchomiony w ten sposób jeszcze bardziej, z trudem sięgnął wzrokiem zegara. Była druga. No pięknie.
Podłoga nadal była twarda, pod kocem jakoś bardziej gorąco, pół metra farbowanych na blond loków owinęło się wokół jego szyi i wkręciło nawet w guziki bluzki, a na dodatek nie za bardzo wiedział, co ma zrobić z rękoma. Zdecydowanie powinien jakoś obudzić Kamijo. Zanim jednak zdążył się na to zdobyć, drugi wokalista postanowił przewrócić się przez sen na plecy, w czym oczywiście powstrzymało go szarpnięcie za włosy. Drgnął, otwierając oczy i podniósł się gwałtownie, nieuważnie opierając na skręconej ręce.
- Och, cholera! - syknął z bólu, łapiąc się za nadgarstek i obrzucił Kayę półprzytomnym spojrzeniem. - O, obudziłem cię?
Kaya parsknął śmiechem, kręcąc głową.
- Nie, właśnie ja próbowałem... Zasnęliśmy, a jest druga w nocy.
Kamijo zebrał włosy w dłonie, z pewnym trudem uwalniając od nich młodszego wokalistę i usiadł, rozglądając się po pokoju. Było na co popatrzeć; jedynym źródłem światła była połyskująca kolorowymi lampkami tuja, choinkowe łańcuchy i inne ozdoby lśniły wszędzie, gdzie tylko dały się wcisnąć, a noszona przez Yukiego czapka Mikołaja, którą zamaszyście rzucił za siebie przed wyjściem, zawisła na żyrandolu, pod samym sufitem. Dwie puste butelki stały na stole, a trzecia na szafce pod telewizorem, razem z rzędem kieliszków i szklanek, co jasno świadczyło o charakterze minionej imprezy. Obrazu dopełniało jeszcze trochę szkła z nie wiadomo kiedy stłuczonych bombek, porozrzucane po całym pokoju poduszki i Sonia, nadal nie mająca najmniejszego zamiaru zejść z szafy. Patrząc na to wszystko, wokalista Versailles dłuższą chwilę milczał.
- Zacząłem bać się sylwestra w tym momencie - powiedział w końcu, po czym podniósł się z trudem, by zebrać całe pozostawione szkło i odstawić je na stół. Nadal lekko się chwiał, więc po chwili opadł ciężko na krzesło, wyraźnie nie wiedząc za bardzo, co robić dalej.
- Boli? - spytał Kaya, widząc, jak niemal nieświadomie masuje drugą dłonią nadgarstek.
- Co?... A! - machnął ręką. - Nie, trochę tylko. Przez to, że się na nim oparłem, zaraz przestanie.
- Może powinieneś zmienić ten bandaż - podsunął, również wstając z podłogi. Natychmiast zakręciło mu się w głowie, ale nie dał tego po sobie poznać, lekkim krokiem kierując się w stronę drzwi. - Siedź, ja pójdę - dodał z uśmiechem, widząc, że on też ma zamiar podnieść się z miejsca. - Gdzie masz apteczkę?
- W kuchni, szafka koło lodówki - odparł z rezygnacją, odchylając się na siedzeniu. Miał zamknięte oczy i zdawał się znowu nieco przysypiać, kiedy po chwili Kaya wrócił do pokoju, przysuwając sobie drugie krzesło i siadając obok.
- Daj mi tę rękę.
Opierając policzek na drugiej dłoni, w milczeniu i bez ruchu przyglądał mu się, gdy rozpinał guziki przy mankiecie i ostrożnie rozwijał bandaż.
- Nie wygląda to zbyt dobrze - stwierdził z zaniepokojeniem.
Dopiero teraz Kamijo drgnął, obrzucając spojrzeniem swój nadgarstek. W porównaniu z drugą ręką opuchlizna rzeczywiście była dość widoczna, a na skórze pojawił sporej wielkości siniak, ale tylko wzruszył na to ramionami.
- Zejdzie.
- Może coś zimnego do tego przyłożyć? Szklankę chociaż?
- Nie, nie trzeba. Nie martw się tym.
- Jak wolisz - uśmiechnął się, otwierając świeży opatrunek. - Kurs pierwszej pomocy miałem w liceum i mało z niego pamiętam, ale chyba jakoś to zawiążę. Powiedz tylko, czy nie za mocno.
- Ładnie - skwitował po chwili Kamijo, kiedy Kaya na zakończenie zawiązał bandaż na kokardkę. Potem wstał i podszedł do mebli, unosząc głowę i próbując sięgnąć wzrokiem na ich szczyt. - Ciekawe, jak wytłumaczę Hizakiemu, dlaczego jego kot nie chce zejść z szafy - mruknął. - Daleko siedzi?
- Dosyć - przyznał ciemnowłosy.
- No dobra - westchnął na to z rezygnacją, przyciągając sobie krzesło.
- To chyba nie jest dobry pomysł - Kaya poderwał się z własnego, podbiegając do niego, żeby przytrzymać mebel. - Jak spadniesz, może nie skończyć się na skręconej ręce.
- Aż tak pijany nie jestem. - Stanął na siedzeniu, opierając się o górny brzeg szafy i szukając wzrokiem zwierzęcia. - No muszę coś zrobić z tym cholerstwem... Kici-kici? - spróbował bez przekonania. W odpowiedzi Sonia wycofała się jeszcze dalej, wciskając w kąt ściany i patrząc na niego z wyraźną nienawiścią. Kamijo nie dał się przestraszyć i powoli sięgnął ręką w jej stronę. Nastroszyła się i wystawiła pazury. Była w tej chwili tak podobna do buldoga, jakby za chwilę miała zacząć warczeć. - A niech cię szlag...
- Daj sobie spokój, w końcu sama zejdzie.
- Taak, weźmiemy ją głodem - skinął głową, ostatecznie poddając się z pewną ulgą i ostrożnie schodząc z krzesła. - Hizaki mnie zabije, jeśli zamiast kota oddam mu same kości i sierść, ale tym będę się martwić później - uśmiechnął się z mściwą satysfakcją, odgarniając do tyłu włosy. - No... To teraz możemy iść.
Kaya zamrugał, zdezorientowany.
- Gdzie?
- Będziemy trzeźwieć - oznajmił pogodnie, wychodząc do przedpokoju i kierując się w stronę wieszaka z płaszczami.
- Ale, ale... Na dwór?! - Kaya zatrzymał się w progu, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- Mhm.
- Przecież jest zimno!
- No właśnie dlatego szybko wytrzeźwiejemy.
- Kamijo. BARDZO zimno.
- Nie na długo, tylko taki spacer sobie zrobimy. No chodź ze mną, na powietrzu ty też poczujesz się lepiej.
- Śmiem wątpić - odparł z przekąsem, ale koniec końców dołączył do niego, ściągnąwszy po drodze swój sweter z oparcia krzesła. - A poza tym, to ja chyba powinienem do domu wracać. Może w ramach spaceru odprowadzisz mnie na przystanek?
- O, wiem, jeszcze te butelki weźmiemy po drodze! - Zupełnie lekceważąc jego ostatnią uwagę, Kamijo wrócił się do salonu z płaszczem zarzuconym na ramiona. - Podasz mi jakąś reklamówkę? Są w kuchni koło kaloryfera.
Młodszy przewrócił oczami, ale nie powiedział nic więcej. Ruszył we wskazanym kierunku, wykorzystując okazję, by sprawdzić przynajmniej, co czeka ich na zewnątrz. Noc za oknem była jasna, wszędzie leżał śnieg. Nie padało już co prawda, ale Kaya niemal jęknął, kiedy spojrzał na termometr. Wskazywał nieco ponad minus dziesięć stopni.
- Yuki pisał w międzyczasie - Kamijo wkroczył do kuchni i odstawił butelki na blat, żeby pokazać mu coś w swoim telefonie. - Przeczytaj to.
Kaya wziął od niego komórkę i prześledziwszy wzrokiem wiadomość, parsknął z niedowierzaniem. Pierwsza jej część, ,,jstdm wdnomu ale neiwi em cyzjim'' była jeszcze do rozszyfrowania, ale zupełnie nie miał pomysłu, co mogło znaczyć znajdujące się dalej ,,fange sa sogqaymy ze r9jada, ale eafnid''.
- Mnie nie pytaj - powiedział od razu Kamijo, uśmiechając się szeroko. - Cóż, wiemy, że gdzieś dotarł i żyje, to najważniejsze.
- A wiesz, że jest dziesięć stopni na minusie? - zainteresował się Kaya, oddając mu telefon.
- Spodziewam się, mamy grudzień - odparł z rozbawieniem, chowając go do kieszeni i pakując butelki do foliowej reklamówki. - No, możemy iść.
- A spać ci się nie chce? - spróbował jeszcze raz młodszy beznadziejnie, ruszając za nim i wciągając po drodze sweter. - Wiesz, ciepło, choinka się świeci... Normalni ludzie właśnie to robią w wigilię o drugiej w nocy.
- Będziemy nonkonformistami - odpowiedział z dumą, w dalszym ciągu niezłamany. Zdjął jego płaszcz z wieszaka i sprawdził rękawy, by zaraz odwrócić się do niego z wyrzutem w oczach. - Nawet nie mów, że nie wziąłeś szalika!
- Tak jakby... zapomniałem?
- No to brawo, naprawdę. Poczekaj chwilę, jakiś ci znajdę, nie możesz biegać po dworze z gołą szyją. Masz przynajmniej rękawiczki?
- Mam, mam.
- A suche? - spytał podejrzliwie, przerywając na chwilę przerzucanie zawartości szafy, by na niego spojrzeć.
Kaya tylko popatrzył na niego wymownie znad zawiązywanych butów.
- Bardzo zabawne.
- Z tobą nigdy nie wiadomo - odparł chwilę później, ignorując jego skonsternowane spojrzenie i owijając mu szyję szerokim, pasiastym szalikiem tak, że widać było tylko oczy. Następnie naciągnął mu na głowę kaptur. - No, ślicznie.
- Naprawdę powinieneś już wytrzeźwieć - wymamrotał młodszy, próbując zsunąć w dół drapiący w nos materiał. - Co ci się stało w ogóle?
- Zupełnie nic. - Chwycił reklamówkę z butelkami jedną ręką, drugą otwierając drzwi i popychając go lekko za próg. - Za to ciebie ewidentnie trzeba znowu rozweselić. No uśmiechnij się, Boże Narodzenie jest przecież, to takie miłe święto!
- Po prostu ci odbiło.
Kamijo tylko się roześmiał, łapiąc go pod ramię i ciągnąc na dół po schodach.

Zimno, które uderzyło w nich po przekroczeniu progu klatki schodowej, sprawiło, że Kaya odruchowo cofnął się o krok. Kamijo nie dał się jednak łatwo zrazić i ponownie pociągnął go za rękę, tak, że chcąc nie chcąc ruszył za nim chodnikiem.
- Dziesięć minut drogi stąd jest park, przejdziemy się tam.
- Chyba bardzo zależy ci, żeby się przeziębić - powiedział Kaya, na powrót chowając twarz w szaliku. - Ale dlaczego mnie też?
Nie doczekał się odpowiedzi; kiedy wyszli zza rogu budynku, wokalista Versailles zatrzymał się nagle, patrząc na coś na niewielkim placu pod balkonami. Gdy młodszy także odwrócił się i skierował wzrok w tamtą stronę, szybko odkrył, co go zaabsorbowało - jego oczom ukazał się śliczny, bialutki, śniegowy bałwan. Najwyraźniej wzniesiony przez dzieci, lecz całkiem pokaźnych rozmiarów, zwyczajowo miał w miejscu nosa marchewkę, oczy z guzików i dwie duże gałęzie służące za ręce. Kaya skwitował to wzruszeniem ramion, Kamijo jednak z niewiadomej przyczyny skręcił i ruszył w tamtą stronę, z zaskakującą jak na swój stan zręcznością przeskakując przez zaspy.
- Hej...?!
- Mam pomysł!
Ciemnowłosy wzniósł oczy do nieba, ale po chwili wahania podążył za nim, klnąc na sięgający niemal kolan śnieg wzdłuż krawężnika. Dołączył do towarzysza po chwili, gdy ten rozglądał się po oknach bloku, jakby czegoś szukając.
- Wszystkie zgaszone, nie?
Kaya skinął głową.
- Mówiłem, wszyscy normalni ludzie dawno już śpią.
- Dobrze, rano będą mieli nad czym myśleć - uśmiechnął się Kamijo, po czym wyłożył z reklamówki na śnieg wszystkie trzy butelki, układając je kolejno pod brzuchem bałwana. Dla lepszego efektu oparł o nie także jedną z gałęzi, drugą zostawiając nadal sterczącą radośnie do góry. Potem cofnął się o krok, oceniając swoje dzieło, by zaraz w przebłysku geniuszu wyjąć z kieszeni paczkę papierosów i umieścić jednego pod nosem bałwana.
- Jeszcze tę marchewkę bym mu przemieścił, wiesz, trochę niżej - powiedział, mrugając porozumiewawczo do Kayi, który obserwował te zabiegi z rosnącym rozbawieniem - ale nie będę aż tak dzieci demoralizował.
- Tak jest dobrze. Wygląda prawie jak Yuki!
- Prawda? Czuję, że moi sąsiedzi zrobią z tego niezłą awanturę, lepiej nie będę jutro nikomu otwierał. - Okrążył bałwana i skinął na drugiego wokalistę. - Chodź, uciekamy stąd.
- Domyślą się, że to ty?
- No jasne! Nie wiem dlaczego, ale jak coś takiego się dzieje, zawsze ja jestem głównym podejrzanym. - Obaj wyszli na chodnik i przystanęli na chwilę, by otrzepać spodnie ze śniegu. - Zgadnij, do kogo przyszli, kiedy ubiegłej zimy ktoś zasypał sąsiadowi z dołu wjazd do garażu prawie pod sam dach. No naprawdę, jakbym już nie miał co robić... Chociaż pomysł w sam sobie nie był zły - stwierdził po chwili namysłu, kiedy wyszli za bramę posesji i zaczęli iść wzdłuż ulicy. - Gdybym tylko miał więcej czasu!
- Nie wiedziałem, że masz problemy z sąsiadami.
- Och, to nic wielkiego - wzruszył ramionami. - To tacy do bólu zwykli ludzie. A ja, rozumiesz, żony ani dzieci nie mam, inna rodzina bywa rzadko, a zamiast tego cały czas odwiedzają mnie ekscentrycznie ubrani znajomi z włosami we wszystkich możliwych kolorach prócz naturalnego, grają jazgotliwą muzykę, po czym upijają się i próbują schodzić na dół po rynnie.
Kaya roześmiał się głośno.
- I właśnie dlatego nie robi się imprez w domu!
Rozmawiając dalej w ten sposób, szybko dotarli pod bramę parku. Kaya mógłby przysiądz, że w międzyczasie temperatura spadła o kolejne dziesięć stopni, ale postanowił przemilczeć tę kwestię. W gruncie rzeczy nie było wcale tak źle; palące się przez całą dobę dekoracje jaśniały wszystkimi kolorami i barwiły świeży, nieskalany niczyimi śladami śnieg, na niebie ciężkie skłębione chmury rozstąpiły się i wisiały ciężko nad horyzontem. Nad nimi, na czarnym jak atrament tle, lśniła pojedyncza gwiazda, a jeszcze wyżej - księżyc w pełni. Oddalona od centrum okolica była cicha, ulice o tej porze praktycznie puste. Obaj przystanęli na chwilę, opierając się o sztachety bramy i w milczeniu chłonąc atmosferę.
- Jest pięknie - powiedział w końcu Kaya, przerywając trwającą dłuższą chwilę ciszę.
- No widzisz? - Kamijo odwrócił się do niego, z uśmiechem szturchając lekko ramieniem. - A ty to chciałeś ot, przespać.
- No już dobrze, dobrze. Powiedzmy, że odbiję to sobie kiedy indziej.
- Wreszcie mówisz do rzeczy! - zaśmiał się, łapiąc go pod ramię i pociągnął w kierunku bramy. - No to idziemy, chociaż jedną rundkę zrobimy. Nie wiem jak ty, ale ja nadal czuję się, jakbym dopiero co zszedł z kolejki górskiej.
W parku było jeszcze ciszej niż przy ulicy. Pokryte szronem i rozświetlone latarniami drzewa wyraźnie odcinały się na ciemnym niebie, alejki pokrywał ubity śnieg, tylko miejscami posypany piaskiem. Jedyną obecną prócz nich osobą był święty Mikołaj z odpadającą brodą, idący z naprzeciwka krokiem jednoznacznie wskazującym na spożycie, mniej więcej od krawężnika do krawężnika. Na ich widok uniósł rękę w pozdrowieniu i czknął, by zaraz zatoczyć się i odbijając od drzewa, skręcić w sąsiednią alejkę.
- No, jeszcze nie jest z nami tak źle - powiedział cicho Kamijo, a Kaya znowu wcisnął twarz w szalik, tłumiąc śmiech.
Nie paliły się wszystkie latarnie, ale przez odbijający światło śnieg i blask księżyca było wystarczająco jasno. Przez mniej więcej kwadrans przemierzali alejki, próbując rozgrzać się nieco na tyle szybkim krokiem, na ile pozwalała śliska nawierzchnia, asekuracyjnie trzymając przy tym pod ramię. Szli przed siebie bez konkretnego celu, dla samej czynności, tylko co jakiś czas wymieniając drobne uwagi. Potem przez parę minut znowu śpiewali ,,Cichą noc" zaintonowaną spontanicznie przez Kayę po chwili przeciągającego się milczenia, ale po parokrotnym powtórzeniu tej samej, jedynej znanej im zwrotki, jednocześnie przerwali ze śmiechem.
- Musimy kiedyś sprawdzić resztę tego tekstu, teraz za nic sobie nie przypomnę - powiedział Kamijo, odgarniając na bok długie włosy.
- Wytrzeźwiałeś już? - zapytał Kaya po kolejnej chwili ciszy.
Potrząsnął głową.
- Chyba nie. Nadal mam ochotę zrobić coś głupiego.
- A długo to jeszcze potrwa? Zimno mi.
- Bo za mało się ruszasz.
- A co ja mam niby... hej! - zawołał, kiedy starszy niespodziewanie pociągnął go za rękę, z wyraźnym zamiarem wciągnięcia w rozgrzewającą przebieżkę przez zaspy. Skończyła się ona jednak szybko i dosyć gwałtownie, gdyż pod śniegiem okazała się znajdować jeszcze warstwa lodu. Kaya puścił dłoń Kamijo, kiedy grunt niespodziewanie osunął mu się spod nóg i, przejechawszy jeszcze metr do przodu, z krótkim okrzykiem zaskoczenia runął do tyłu, prosto w największą zaspę. Na ten widok Kamijo niemal klęknął ze śmiechu. Zgięty w pół, próbując wykrztusić jakieś przeprosiny, przybiegł z powrotem, żeby go podnieść. Złapał go za rękę, ale okazało się to trudniejsze, niż sądził; lód znowu zrobił swoje i kiedy tylko ciemnowłosy pociągnął starszego wokalistę w swoją stronę - może celowo nieco mocniej, niż było to konieczne - on także stracił równowagę i z wątpliwym wdziękiem upadł obok niego, wybuchając jeszcze większym śmiechem. Kaya także się śmiał, mimo zimna, które dopiero teraz naprawdę zaczął odczuwać.
- No brawo, wspaniale - powiedział po chwili, ocierając oczy. Kamijo nadal siedział z głową schowaną w trzęsących się histerycznie ramionach. - I co z tym teraz zrobisz?
- Przepraszam - udało mu się w końcu wydusić, podnosząc się lekko i patrząc na niego przez palce. - Czekaj, zaraz jakoś wstanę...
Kaya nie ruszył się z miejsca, opierając policzek na dłoni i z zainteresowaniem patrząc, jak blondyn z trudem dźwiga się z ziemi, nadal chichocząc. W końcu udało mu się wstać i okrążył młodszego, ostrożnie stawiając kroki.
- Że niby mam teraz podnieść ciebie? - spytał po chwili z rozbawieniem, widząc, że jego towarzysz nadal nie podejmuje nawet próby samodzielnego powrotu do pozycji wyjściowej.
- Ty mnie przewróciłeś, więc teraz ty mnie podnieś - oświadczył, krzyżując ramiona na piersi.
- I pewnie jeszcze ze śniegu otrzep, co?
Niewiele myśląc, Kamijo stanął za Kayą, złapał go pod ręce i zaczął cofać, wlokąc młodszego za sobą po śniegu. To rozbawiło go chyba jeszcze bardziej, bo śmiał się znowu, wyraźnie nie mając zamiaru ani trochę ułatwiać mu zadania i wisząc na nim bezwładnie. Pozwolił przeciągnąć się przez najgłębszą zaspę z powrotem na chodnik i dopiero tam stanął na własnych nogach, łapiąc w tym celu rękawów Kamijo. Starszy względnie porządnie pomógł mu strzepnąć cały śnieg z płaszcza i spodni, po czym pociągnął go za ramię na przeciwną stronę alejki.
- Chodź, usiądziemy tam na chwilę.
Na niewielkiej przestrzeni za rzędem drzew znajdował się skromnie wyposażony plac zabaw, na którym, oprócz dwóch huśtawek i skrytej pod bielą piaskownicy, znajdowała się też duża zjeżdżalnia, przysłonięta z góry daszkiem. Doskonale sprawdzał się on jako ochrona przed śniegiem i obaj ruszyli w tamtą stronę, mijając doszczętnie zasypane ławki.
- Co ja mam sześć lat, że mam tam wejść? - spytał Kaya, obrzucając krytycznym spojrzeniem prowadzące na górę drewniane szczebelki.
- Damy radę. Idź przodem, w razie czego cię złapię.
- Jasne, tak jak pięć minut temu!
Kamijo nie skomentował tego, tylko popchnął go lekko do przodu.
- Zły pomysł. Zwłaszcza, jak jest się pijanym - dodał jeszcze młodszy, krok za krokiem wspinając na górę. Kiedy w końcu udało mu się dotrzeć do celu, odetchnął głośno z ulgą i usiadł, wracając do otrzepywania śniegu ze spodni i butów.
- Tu jest sucho przynajmniej - Kamijo dołączył do niego po chwili. Przestrzeni pod dachem było zaskakująco dużo, więc bez problemu zmieścił się obok.
- W domu też jest sucho. I nawet ciepło.
- Odwiozę cię pod sam blok, tylko muszę wytrzeźwieć... Albo nie, czekaj, przecież nie mam samochodu. A, wszystko jedno - machnął lekceważąco dłonią. - Można wziąć taksówkę. Tym razem chyba przyjedzie.
- Jasne, nie ma problemu.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu; Kaya w pełni skoncentrowany był na usuwaniu odłamków lodu z rękawów, Kamijo oparł policzek na jego ramieniu i przyglądał się temu ze średnim zainteresowaniem. Młodszy wokalista zdjął właśnie rękawiczki i, kręcąc z dezaprobatą głową, podjął średnio skuteczną próbę otrzepania ich o swoje kolano.
- Nie zostałeś w Tokio ze względu na śnieg, prawda? - spytał blondyn po paru minutach ciszy, nie podnosząc głowy, tylko odwracając ją lekko, żeby na niego spojrzeć.
Przez chwilę Kaya nie odpowiadał, w wyjątkowym skupieniu odczepiając pojedyncze kryształki z rękawiczki. Dopiero później wzruszył lekko ramionami, chowając obie do kieszeni i naciągając w zamian na dłonie względnie suche rękawy swetra.
- No nie - przyznał, obejmując kolana ramionami i opierając na nich podbródek. - Pokłóciłem się z ojcem, kiedy ostatni raz byłem w domu - powiedział po kolejnej przerwie, nie patrząc na niego. - Zdarzało się to wcześniej, ale teraz obaj powiedzieliśmy trochę za dużo. - Uśmiechnął się gorzko. - Mniejsza już nawet, co. Po prostu w tej sytuacji wolę nie jeździć na razie do domu, zwłaszcza w święta to nie jest dobry pomysł - głos załamał mu się nagle i przerwał na chwilę, by zaraz, siląc się na lekki ton, dodać - hej, dlaczego masz cieplejsze ręce niż ja?
- Może mam lepsze rękawiczki - uśmiechnął się, rozgrzewając jego dłonie we własnych. - Przykro mi z powodu twojego ojca.
- Nigdy zbyt dobrze się nie dogadywaliśmy - pochylił się, żeby otrzeć oczy rękawem. - Ciężko mu zaakceptować niektóre rzeczy... Ale nie rozmawiajmy o tym dzisiaj. Mimo wszystko cieszę się, że zostałem, to był wspaniały wieczór.
- Dosyć nietypowy jak na wigilię, ale racja, naprawdę nam się udał. Fajnie, że do nas dołączyłeś. - Nie puszczając ręki Kayi, oparł czoło o jego skroń i wtulił nos we włosy, nim dodał - lubię twoje towarzystwo. Bardzo. Wiesz o tym.
- Wiem?
- A co, wątpisz jeszcze? - odsunął się lekko, żeby na niego spojrzeć.
Kaya wzruszył ramionami, nie podnosząc wzroku.
- Może tak, może nie. Znamy się od roku...
- Dzisiaj...
- Byłeś pijany - przerwał, wysuwając dłoń z jego uścisku i odwracając w końcu w jego stronę. Uśmiechnął się lekko, podnosząc mu z twarzy pojedynczy kosmyk włosów i nawijając na palec. - Bardzo pijany. Ja tak samo. I to nie był pierwszy raz, jak zdarzało nam się różne rzeczy w takim stanie robić i mówić. - Cofnął rękę i oparł ją o jego szalik. - Po pijaku się nie liczy. Po pijaku ludzie różnie się zachowują. I mają ochotę robić głupie rzeczy. Myślisz, że już wytrzeźwiałeś? - dodał, kiedy starszy zaśmiał się cicho, kręcąc głową i przysunął bliżej, obejmując go ramieniem w pasie.
- Myślę, że tak.
Czując jego dłonie w swoich włosach i wargi na ustach, Kaya zamknął oczy, poddając się bez dalszego oporu. Nie zdążył jednak odwzajemnić pocałunku, bo Kamijo odsunął się niespodziewanie po krótkiej chwili, przytrzymując go w miejscu.
- Co?... - zamrugał, zdezorientowany, na co on znowu się roześmiał i pocałował go krótko w czoło.
- Nic, skarbie - powiedział, spoglądając mu w oczy z rozbawieniem. - Tak się tylko zastanawiam...
- Akurat teraz? - prychnął, kręcąc głową. Zarzucił mu ręce na szyję. - Nad czym?
Uśmiechnął się, przysuwając do niego tak, że znowu prawie stykali się wargami. Na to Kaya aż wstrzymał oddech, nie odrywając wzroku od jego ust i przymykając lekko oczy.
- Zastanawiam się - powiedział Kamijo powoli cichym, zmysłowym tonem i zawiesił na chwilę głos, by zaraz dokończyć, wyraźnie powstrzymując od śmiechu - czy ty też na pewno jesteś trzeźwy. - W tej chwili młodszy otrzeźwiał natychmiast, prychając głośno i odpychając go od siebie. - No nie patrz tak na mnie, to poważna sprawa! Sam mówiłeś.
- Nienawidzę cię, Kamijo. Jesteś po prostu okropny.
- O, jeszcze zmienisz zdanie - w końcu roześmiał się w głos, po czym przechylił w jego stronę, zatapiając palce jednej dłoni w jego włosach. Pocałował go ponownie, tym razem dłużej, drugą ręką szarpiąc lekko za nogę, by przyciągnąć go z powrotem bliżej siebie. Otoczył go w pasie ramieniem, a Kaya przylgnął do niego momentalnie, obejmując za szyję i zaciskając palce w jego włosach, by nie pozwolić mu ponownie się odsunąć. Czując w ustach jego gorący oddech, na jakiś czas zapomniał nawet o przenikliwym mrozie. Zupełnie inny dreszcz przeszedł mu po plecach, kiedy po chwili starszy cofnął się na centymetr, żeby przesunąć czubkiem języka po jego wargach. Uniósł głowę i rozchylił lekko usta, wciągając go w mocniejszy i bardziej namiętny pocałunek.
Przerwali go dopiero po dłuższej chwili; Kaya westchnął mimowolnie, na co Kamijo uśmiechnął się i jeszcze raz pocałował go w czoło, przytulając do siebie na tyle mocno, na ile pozwalała bariera grubych płaszczy i swetrów. Młodszy wsunął dłonie pod jego szalik i oparł policzek na ramieniu, z zamkniętymi oczami uspokajając szybkie bicie serca.
- To było na serio - bardziej stwierdził niż zapytał po paru minutach milczenia, nie podnosząc głowy.
- Było - przyznał, gładząc go jedną dłonią po włosach. - Nawet bardzo serio. - Znowu długo nic nie mówili, trwając bez ruchu w tej pozycji, nim w końcu drgnął, odsuwając się na trochę, żeby unieść mu głowę i na niego spojrzeć. Uśmiechnął się lekko, gładząc wierzchem palców jego zaczerwieniony od mrozu policzek. - Wystarczy już, co? Wracamy do domu. Teraz czuję, jak trzęsiesz się z zimna.
- No brawo! - roześmiał się Kaya. - Już drugą godzinę tu z tobą zamarzam, a ty dopiero zauważyłeś. Nie, nie, nic nie mów - położył mu palec na ustach, widząc, że chce zaprotestować. - Wbrew pozorom wcale nie narzekam.
- To może chociaż dam ci moje rękawiczki?
Potrząsnął głową, z jego pomocą podnosząc się z miejsca.
- Nie trzeba mi - powiedział, kiedy tylko zeszli na dół. Objął go w pasie i schował jedną dłoń do kieszeni jego płaszcza, a on bez wahania zrobił to samo, z uśmiechem całując go po drodze we włosy. - Chyba miałeś mnie odwieźć do domu? - zapytał z rozbawieniem Kaya po dłuższej chwili, kiedy wyszli z placu i ruszyli z powrotem parkową alejką.
- I odwiozę - odparł starszy wokalista. - Jutro... Albo po świętach. Jeszcze się zastanowię.

Kiedy dotarli z powrotem do mieszkania Kamijo, była za piętnaście czwarta. Światło paliło się dalej tak, jak je zostawili, bałagan nie zredukował się żadnym magicznym sposobem ani trochę, a znad brzegu szafy nadal wystawał kawałek puszystego kociego ogona. Kamijo machnął ręką na większość tego wszystkiego, odsyłając Kayę do łazienki, a samemu zajmując tylko ściąganiem ozdób z najdziwniejszych miejsc i rzucaniem ich niedbale na środek pokoju. Uporał się z tym szybko; kiedy po dziesięciu minutach Kaya wyszedł z łazienki, przebrany w spodnie od dresu, które mu podsunął i które dosyć zabawnie współgrały z raczej elegancką górą, zastał starszego mężczyznę w sypialni, także przebranego już w podobny strój. Zawieszał właśnie na karniszu sznur czerwonych lampek choinkowych.
- Jak ładnie - kiedy tylko zszedł, Kaya podszedł do niego i stanął za jego plecami, opierając podbródek na ramieniu.
- To tak w ramach dbania o klimat - uśmiechnął się, odnajdując jego dłoń i ścisnął ją lekko, odwracając głowę, żeby pocałować go w usta. Potem łagodnie skierował go w stronę łóżka. - Kładź się, już i tak wystarczająco przemarzłeś. Wezmę tylko drugi koc, zostawiłem otwarte okno i trochę potrwa, zanim zrobi się tu cieplej.
- Ja już naprawdę nie wiem, czy mi zimno przez to okno, czy nadal po spacerze - odparł ze śmiechem, posłusznie siadając na materacu. Stłumił ziewnięcie, opadając na poduszkę i przecierając oczy dłonią, przez chwilę obserwował go w milczeniu.
- Ale jednak mieliśmy szczęście - mówił Kamijo, wyciągając z szuflady gruby, ciężki koc. - Teraz znowu zaczyna padać. - Przyklęknął obok drugiego wokalisty i zarzucił na niego przykrycie, z lekkim uśmiechem całując przy tym w czubek nosa. - Rozgrzać cię? - spytał, patrząc na niego z błyskiem w oku.
W odpowiedzi Kaya wyciągnął ręce i objął go za szyję, zatrzymując przy sobie i sięgając do jego ust po pocałunek. Jedną dłonią przesunął po plecach starszego, odgarniając na bok długie włosy, by zaraz zręcznie rozpiąć mu koszulę. Kamijo zaśmiał się cicho w jego usta i przygryzł lekko dolną wargę, odsuwając po chwili, by pomóc mu zsunąć ją ze swoich ramion i rzucić gdzieś na podłogę. Potem położył się obok pod kocem i obejmując ciemnowłosego jedną ręką, drugą naciągnął na nich kołdrę. Czując ciepło jego ciała i dłoń wsuwającą się pod ubranie na plecach, Kaya jeszcze raz go pocałował, chwytając za drugą rękę i kierując ją ku guzikom przy swoim kołnierzu. Starszy rozpiął je bez wahania i podciągnął materiał w górę, by zdjąć mu bluzkę przez głowę i ją także opuścić gdzieś na podłogę. Potem przyciągnął go z powrotem do siebie, przytulając mocno, a on przylgnął do niego całym ciałem, wzdychając z zadowoleniem.
- Cieplej? - wymruczał mu Kamijo do ucha, przesuwając dłońmi po jego ramionach, żeby rozgrzać nadal jeszcze chłodną skórę.
- Idealnie - odpowiedział, wtulając nos w jego obojczyk. Przez długą chwilę całował go po szyi, opuszkami palców przesuwając po linii kręgosłupa, a drugą ręką gładząc po włosach. W tej chwili naprawdę nie potrzebował niczego więcej; w pełni wystarczało mu chłonięcie jego ciepła, wdychanie zapachu perfum i zastanawianie, jak kiedykolwiek mógł funkcjonować w jego obecności, nie mogąc tego robić. Na wszystko inne mieli jeszcze czas.
- O czym myślisz? - spytał po chwili Kamijo, przysuwając usta do jego twarzy i nie przerywając delikatnego, powolnego gładzenia po nagich plecach. Materiał bandaża na jego nadgarstku wywoływał przyjemne dreszcze, rozchodzące się po całym ciele.
- Liczę, od jak dawna nie spałem dłużej niż trzy godziny - odpowiedział żartobliwie Kaya, przesuwając rękę z jego włosów na policzek i patrząc na niego spod przymkniętych powiek.
Uśmiechnął się i jeszcze raz pocałował go krótko w usta.
- Teraz już możesz usnąć - powiedział zaraz, podciągając się wyżej i obejmując go mocniej w pasie. Drugą dłoń wplótł w jego włosy i wtulił w nie nos, dodając po chwili ciszej - dobranoc... I wesołych świąt.
,,Chyba tylko silna wola utrzymywała mnie przy przytomności", pomyślał Kaya, na powrót chowając twarz w jego szyi. Ciepło drugiego ciała, miękkość materaca i miły, czerwonawy półmrok zapewniany przez choinkowe lampki sprawiały, że senność ogarnęła go znowu dosłownie w kilka sekund, a on nie miał zamiaru dłużej z nią walczyć. Dochodziła czwarta trzydzieści, pierwszy dzień Bożego Narodzenia, za oknem sypał śnieg i głośno wiał wiatr.
- Brakuje tylko dzwonków w tle - wyszeptał jeszcze półprzytomnie, a chwilę później już spał.

Kiedy się obudził, zegarek przy łóżku wskazywał dwunastą. W pokoju było jasno, czerwone lampki już się nie paliły, zastąpione przez intensywny blask słońca. Gdy podniósł głowę, na parapecie za okienną szybą dostrzegł grubą warstwę świeżego, białego śniegu. Brakowało tylko Kamijo. Kaya przetarł oczy dłonią i zrzucił na bok koc, siadając na materacu. Kiedy prześledził w pamięci cały poprzedni dzień i noc, niemal zakręciło mu się w głowie od nadmiaru wrażeń.
,,Może jednak wcale nie był taki trzeźwy, na jakiego wyglądał".
Nie zdążył zdecydować się, czy zostać na miejscu, czy wstać i pójść go szukać. Minutę później na korytarzu dały się słyszeć kroki i wokalista Versailles sam pojawił się w progu. Nadal był półnagi, w samych spodniach od dresu, długie jasne włosy były potargane i wisiały luźno prawie do pasa. Na jego widok uśmiechnął się, w paru krokach podchodząc do łóżka.
- Już wracam do ciebie, kochanie, musiałem tylko nakarmić tego włochatego potwora na mojej szafie - powiedział, siadając naprzeciwko. Oparł się dłońmi o jego nogi i pochylił nad nim, żeby pocałować go w czoło. - Patrzysz na mnie, jakbyś mnie pierwszy raz w życiu widział - dodał z rozbawieniem. - Coś się stało?
- Nie, nie! Wszystko w porządku - odwzajemnił uśmiech, unosząc się na kolanach, żeby go objąć. Przytulił się do niego mocno, opierając głowę na jego ramieniu, a on zaśmiał się cicho, odwzajemniając uścisk i delikatnie przeczesując palcami jego włosy. Dopiero po dłuższej chwili pociągnął go z powrotem na materac.
- I nie zostawisz mnie, jak już się święta skończą? - spytał Kaya mimo wszystko, układając wygodnie w jego ramionach i podnosząc głowę, żeby na niego spojrzeć.
- A co, podejrzewasz mnie o to? - odpowiedział pytaniem na pytanie i pocałował go w usta. - Nie, nie zostawię - rzekł z przekonaniem, odsuwając się po chwili, by zaraz z krzywym uśmiechem dodać - chociaż po twoim wczorajszym wzruszającym wyznaniu...
Dopiero po paru sekundach skojarzył, o czym mówi i parsknął krótkim śmiechem.
- Och, przestań - wymruczał, ocierając się policzkiem o jego twarz. - Przecież wiesz, że wcale tak nie myślę.
- Wiem - przyznał Kamijo, uśmiechając się olśniewająco. - Upewniam się tylko.
Miał chyba zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie przeszkodził mu przenikliwy dźwięk leżącego na szafce nocnej telefonu. Na to przewrócił oczami i sięgnął po niego jedną ręką, bez zainteresowania obrzucając wzrokiem ekran... po czym nagle wyprostował się, gwałtownie siadając na łóżku.
- To Hizaki - powiedział. - Niech to szlag...
- Oho! - zaśmiał się Kaya, także podnosząc i siadając obok. - Daj na głośnomówiący! Muszę to usłyszeć.
Wokalista Versailles milczał przez chwilę, przygryzając usta i wpatrując się w dzwoniący telefon, jakby poważnie zastanawiał się, co teraz zrobić, po po czym pokręcił z rezygnacją głową, ostatecznie decydując odebrać. Rzucił komórkę na kołdrę i położył palec na ustach, nakazując Kayi ciszę.
- Halo? - zaryzykował w końcu ostrożnie.
- Cześć, Kamijo, wesołych świąt! - w pokoju natychmiast rozległ się radosny głos Hizakiego. - Jak tam, żyjesz po wczorajszym dniu?
- Cześć, Hizaki i nawzajem, wesołych świąt - powiedział, opadając na poduszkę i ciągnąc Kayę za sobą. - Żyję, całkiem nieźle nawet - uśmiechnął się do młodszego, obejmując go w pasie, na co ten zachichotał, wtulając twarz w jego ramię.
- No proszę! A ja specjalnie czekałem, żeby cię tak na kacu nie budzić. Yuki był?
- Był i oczywiście nawalił się jak szpadel - przyznał. - Jasmine też.
- No to naprawdę pogratulować samopoczucia - roześmiał się gitarzysta. - A słuchaj, gadaliście może z Juką?
- Nie, dzisiaj nie, przynajmniej do mnie nie dzwonił. A co? Wiesz już coś nowego?
- No bo chyba miał się oświadczać wczoraj, a coś się efektem nie chwali. Tak dzwonię, bo myślałem, że może ty coś wiesz.
- Pewnie chce nam powiedzieć osobiście. Daj mu czas, niech chociaż dojdzie do siebie - powiedział Kamijo, po czym popatrzył pytająco na Kayę, który właśnie obrócił się na brzuch, opierając o niego i przypatrując mu z podejrzanie radosnym uśmiechem, jakby jakiś genialny pomysł nagle przyszedł mu do głowy.
- Mam nadzieję, że chodzi o to - mówił nadal Hizaki. - Jakby się nie zgodziła...
- Och, na pewno się zgodziła - nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo w tym momencie młodszy podniósł się nagle i przysunął do niego, zarzucając mu ręce na szyję i zamykając usta pocałunkiem.
- Tak myślisz? - Hizaki chyba nie zauważył, że wypowiedź przyjaciela urwała się nieco zbyt szybko. - Bo wiesz - dodał po paru sekundach ciszy - Juka by się nam załamał po czymś takim.
- Nie martwię się o to - po dłuższej chwili Kamijo w końcu udało się znowu dojść do głosu. Chwycił Kayę w ramiona, przyciskając go do siebie i zamykając w objęciach na tyle mocno, by nie mógł znowu się ruszyć. Młodszy zaśmiał się na to w jego szyję i na chwilę zamarł w miejscu. - Wstępnie się zgodziła, w ogóle idąc z nim na tę kolację - kontynuował nieco głośniej. - Co innego mógłby w końcu planować na taki wieczór? - Syknął, wstrzymując nagle oddech, gdy Kaya nie wiadomo kiedy uwolnił jedną rękę i przesunął palcami w dół jego brzucha. Złapał go za dłoń, zatrzymując w swojej i popatrzył na niego, potrząsając ostrzegawczo głową.
- No co? - szepnął ten prawie bezgłośnie, uśmiechając się niewinnie.
- Obyś tylko miał rację - Hizaki kontynuował rozmowę w błogiej nieświadomości tego, co działo się po drugiej stronie słuchawki. Kamijo podjął wyzwanie i właśnie obrócił drugiego wokalistę na plecy, klękając nad nim, oparty na łokciach. Tym razem skutecznie unieruchomił mu rękoma nadgarstki i zastanawiał się właśnie, jaki manewr wykonać, by zasłonić mu też usta. Kaya wyprostował palce jednej dłoni, powoli odliczając na nich do pięciu i z uśmiechem czekając na jego ruch. - Coś mało rozmowny dzisiaj jesteś - westchnął Hizaki z rezygnacją. - No ale dobra, skoro tak, to będę cierpliwie czekać, aż sam da znać.
Z jedną ręką usztywnioną w bandażu ciężko było wykonać odpowiedni chwyt. Kaya triumfalnie zgiął czwarty palec i już otwierał usta, by zdradzić gitarzyście swoją obecność, więc Kamijo pochylił się nad nim, żeby odwrócić jego uwagę pocałunkiem, ale wtedy...
- A właśnie! Jak ma się moja Sonia?
Na te słowa obaj wokaliści na chwilę znieruchomieli jak skamieniali. Napięcie między nimi prysło; Kamijo podniósł gwałtownie głowę, odrzucając z twarzy włosy i klnąc bezgłośnie, a Kaya uśmiechnął się szeroko, patrząc na niego z zainteresowaniem i z wyraźnią radością czekając, co odpowie.
- Sonia?... A, świetnie, znalazła już sobie własne miejsce i siedzi tam spokojnie.
To było dla młodszego zdecydowanie za wiele; nie zdążył nawet wtulić twarzy w poduszkę - za obie dłonie nadal trzymał go Kamijo - i roześmiał się na cały głos, tak, ze usłyszał go zapewne nie tylko Hizaki, ale i sąsiedzi zza ściany. Blondyn niemal jęknął i uderzył bezsilnie głową w jego ramię.
- Kaya?! - niemal krzyknął gitarzysta. - Hej, a ty co tam robisz? I z czego się śmiejesz?!
- Leży! - odpowiedział za niego starszy, puszczając w końcu jego ręce i przetaczając się na bok. Kaya zasłonił dłońmi usta, tłumiąc kolejny śmiech - co akurat na nic się teraz zdało - i patrząc na niego przepraszająco. - A śmieje się, bo mu wesoło, w końcu święta są.
- Cześć, Hii-chan, wesołych świąt! - powiedział w końcu radośnie, gdy już jakoś udało mu się opanować, podnosząc się i obracając tak, by oprzeć głowę na piersi Kamijo. Ten tylko westchnął z rezygnacją, uśmiechając się krzywo i nawijając na palec kosmyk jego włosów.
- Cześć, Kaya-chan, wesołych świąt, powiedz, że nie jesteście razem, a przyjadę tam i osobiście was obu uduszę! Czemu nic nie mówicie?
- Dawkujemy ci emocje - odparł blondyn spokojnie. - Ale wszystko w porządku, nie musisz się martwić. Opowiemy ci, jak wrócisz.
- Och, ależ to wspaniale! - zawołał Hizaki z jeszcze większą radością, niż mogliby się po nim spodziewać. - Naprawdę strasznie się cieszę i gratuluję wam, widzisz, Kaya-chan? Zawsze ci mówiłem, że wszystko się ułoży!
- Zawsze? - Kamijo aż podniósł głowę z poduszki, ale ciemnowłosy tylko się uśmiechnął, nie patrząc na niego.
- Dziękuję, Hizaki.
- Pewnie wam przeszkadzam, co? To kończę, widzimy się po świętach, czuję, że będzie się naprawdę dużo działo. No... To trzymajcie się, kochani!
- Do zobaczenia!
Gitarzysta rozłączył się i na chwilę w pokoju zapadła cisza. Kaya leżał bez ruchu, z bladym uśmiechem oglądając swoje palce, Kamijo nadal patrzył na niego wyczekująco.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć, mój piękny? - spytał w końcu łagodniej, wracając do gładzenia jego włosów.
- Nie wiem. Czy to ważne? - wzruszył lekko ramionami, w końcu odwracając głowę w jego stronę. - Powinieneś wiedzieć, że nie zakochałem się w tobie wczoraj.
- Kiedy zatem? - Patrzył na niego z uwagą, a po chwili milczenia dodał - miesiąc temu? W czasie trasy?
Młodszy zaśmiał się krótko i pokręcił głową, obracając w miejscu i ponownie układając na sąsiedniej poduszce.
- Trzy miesiące? - próbował dalej Kamijo, opierając się nad nim na łokciu.
- Nie.
- Jeszcze więcej? - zamrugał, skonsternowany. Uniósł się nieco bardziej i ołożył mu dłoń na policzku. - Cztery, pięć? Pół roku?
Kaya zamknął oczy, bez słowa przytulając twarz do jego ręki.
- Jesteś głupi - westchnął Kamijo po chwili ciszy. Przysunął się bliżej i objął go ramionami, przytulając do siebie. - Dlaczego? Powinieneś mi powiedzieć, dać jakiś znak. Na trzeźwo i poza sceną. Przecież wiesz, że zawsze byłeś dla mnie ważny.
- To był trudny okres - powiedział w końcu z pewnym wahaniem, gładząc lekko opuszkami palców wierzch jego dłoni, by po chwili milczenia dodać, patrząc na niego niepewnie - jesteś zły?
- Nie. Nie, nie jestem - powtórzył i pochylił się, by pocałować go w obojczyk. - Może sam powinienem... A zresztą, do diabła z tym - nagle podniósł się ponownie, opierając nad nim, żeby spojrzeć na niego z uśmiechem. - Dzięki temu jesteś moim ślicznym, świątecznym prezentem.
Kaya roześmiał się, zarzucając mu ręce na szyję.
- Zatem wszystkiego najlepszego!
- I wzajemnie - odparł, całując go w usta. Potem wrócił do poprzedniej pozycji, znowu przyciągając młodszego do siebie i zamykając go w objęciach. Dłuższą chwilę milczał, gładząc jego plecy i włosy, a on wtulił twarz w jego szyję, otaczając ciasno ramionami w pasie. Dopiero po paru minutach starszy odsunął się lekko, żeby jeszcze raz spojrzeć mu w oczy. Delikatnie obrysował palcem kształt jego twarzy. - Jesteś taki piękny - powiedział, uśmiechając się z czułością. - Jak miałbym cię nie kochać? - pocałował go ponownie, by zaraz dodać, odsuwając na tyle tylko, że nadal prawie stykali się nosami - chyba już teraz mi wierzysz?
- Wierzę - odwzajemnił uśmiech, łapiąc go za dłoń i znowu przytulając do niej policzek. - Ja ciebie też kocham.
Niczego nie był teraz pewien bardziej.
I może magia Bożego Narodzenia naprawdę miała swoją zasługę w przebiegu ostatniej doby. Jak nigdy wcześniej byłby w stanie uwierzyć w tej chwili w istnienie jakiejś tajemniczej siły wyższej, która tak perfekcyjnie potrafiła pokierować przypadkowymi zdarzeniami... ale nie sądził też, by był to najlepszy moment, by nad tym myśleć. Druga dłoń Kamijo kontynuowały wędrówkę po jego plecach, usta miękko przesunęły się z twarzy na szyję i nie czuł, by tak naprawdę cokolwiek miało jeszcze większe znaczenie. Zamykając oczy i odchylając do tyłu głowę, pozwolił sobie skupić się tylko na trwającej chwili - a jeśli poza tym cokolwiek na tym świecie wymagało jego uwagi, chcąc nie chcąc musiało jeszcze trochę na nią poczekać.
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Rei-chan
J-legenda
Rei-chan


Liczba postów : 2010
Join date : 04/01/2011
Age : 28
Skąd : Z piekła...

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeWto Sty 25, 2011 10:07 pm

*ma wyszczerz na twarzy*
To jest śliczne! Piękne i takie puchate, ale sensowne i z wątkiem...
Czyta się naprawdę łatwo i skutecznie przeszkadza w uczeniu się historii^^'
Powalił mnie sms od Yuki'ego(tak się odmienia?)
Cytat :
,,jstdm wdnomu ale neiwi em cyzjim''
to było wspaniałe. Ale nie daje mi spokoju znaczenie dalszej części.
Cytat :
"fange sa sogqaymy ze r9jada, ale eafnid"
Czy było to pisane z jakimś zamysłem na przesłanie, czy nie? xD
Ach, więcej takich fików i Wena!
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeWto Sty 25, 2011 11:06 pm

Dziękuję! <333 Naprawdę bardzo mi miło *^^* Pracuję już nad inną komedią o tej ekipie, więc może ją też tutaj umieszczę XD
Jeśli chodzi o smsa, to zdradzę tajemnicę i powiem, że druga część jest pokłonem w stronę mojej dziewczyny w stanie wskazującym i jest połączeniem urywków z autentycznych smsów od niej XDDD Nie wiem dokładnie o co chodziło, nadal do końca tego nie rozgryzłam, tak ogólnie to było coś odnośnie programów o jedzeniu, w każdym razie bez większego związku z fickiem ^^" Cała postać Yukiego jest właśnie nią inspirowana, stąd to wszystko XDD
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Oreiteia
Yuki-chan
Oreiteia


Liczba postów : 1262
Join date : 30/01/2011
Age : 29
Skąd : Lidzbark Warmiński

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeNie Sty 30, 2011 6:43 pm

Jeeeej *___*
Genialnie Ci to wyszło, wprawdzie sama najlepiej pisać nie umiem, ale potrafię docenić bardzo dobre ficki. Przyjemnie się czyta, aż chce się więcej.
I jak niewiele osób potrafisz napisać coś bez wątku erotycznego, co w sumie bardzo cenię :)
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeNie Sty 30, 2011 9:01 pm

Bardzo dziękuję! <33
Oreiteia napisał:
I jak niewiele osób potrafisz napisać coś bez wątku erotycznego, co w sumie bardzo cenię :)
A tak, lemony są dla mnie dosyć męczące, jeśli o pisanie ich chodzi, więc trochę łamię konwencję i w większości moich ficków ich nie ma XD Niektórym się to podoba, innym wręcz przeciwnie (pierwszy komentarz po przeczytaniu: 'GDZIE LEMON? ;____;'), także tym bardziej miło mi, że ktoś to docenia *^^*
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Rei-chan
J-legenda
Rei-chan


Liczba postów : 2010
Join date : 04/01/2011
Age : 28
Skąd : Z piekła...

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeNie Sty 30, 2011 9:43 pm

Zgadzam się z Yuki, ja również cenię autorów, którzy potrafią napisać coś bez scen erotycznych. I to dobrze napisać, bo czasami w tekstach bez wątku erotycznego nie można się doszukać niczego wartościowego...
Powrót do góry Go down
Oreiteia
Yuki-chan
Oreiteia


Liczba postów : 1262
Join date : 30/01/2011
Age : 29
Skąd : Lidzbark Warmiński

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeNie Sty 30, 2011 10:14 pm

Bo takie teraz panuję realia. 3/4 ficków które przeczytałam miały bardzo podobny do siebie scenariusz: koncert - seks - (czasami) miłość. I gdzie w czymś takim jest jakikolwiek sens?

Shadow: nie każdy fick musi być lemonem, bo gdy wszystko będzie "puchate" i "urocze" to może źle to wpłynąć na nasz układ pokarmowy. Ogółem podoba mi się Twój styl pisania i to, że nie trzymasz się żadnych yznaczonych przez internautów zasad.
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeNie Sty 30, 2011 11:37 pm

Oreiteia napisał:
Bo takie teraz panuję realia. 3/4 ficków które przeczytałam miały bardzo podobny do siebie scenariusz: koncert - seks - (czasami) miłość. I gdzie w czymś takim jest jakikolwiek sens?
Dodaj jeszcze, że były o Degu XDD Zauważyłyście, że kiedy ktoś ma ochotę napisać ficka, to na 80% napisze go właśnie o nich? Czasem mnie to wręcz przeraża x_x Tzn. nie przeczę, że oni się dobrze do ficków nadają, aczkolwiek po 173563694 takich samych to się robi zwyczajnie NUDNE. Oni są już tacy wykreowani, że wszyscy z miejsca wiedzą, jak ich przedstawić i kolejne ficki nie wnoszą niczego nowego. Nie wiem, czy to się bierze z tego, że fani naprawdę tak strasznie ich kochają, że nie chcą pisać o nikim innym, czy po prostu nie chce im się myśleć nad niczym nowym, poszukać sobie bohaterów, poobserwować ich trochę i nadać im charaktery... No bo po co się wysilać, skoro ma się gotowe postacie podsunięte pod sam nos + fandom, który ich zna, więc na pewno ficka przeczyta, bo komu chce się czytać o kimś, kogo nawet nie zna...
Myślę, że wszyscy dużo na tym tracą. W jrocku jest masa ciekawych postaci, które stwarzają dużo nowych możliwości i mają na pewno o wiele większy potencjał niż te same oklepane zespoły, które prawie wszyscy piszący wałkują do znudzenia.

Oreiteia napisał:
Shadow: nie każdy fick musi być lemonem, bo gdy wszystko będzie "puchate" i "urocze" to może źle to wpłynąć na nasz układ pokarmowy. Ogółem podoba mi się Twój styl pisania i to, że nie trzymasz się żadnych yznaczonych przez internautów zasad.
Jeszcze raz bardzo dziękuję! <33 W sumie to ficka z lemonem pisałam ostatnio rok temu na sylwestra, a potem wszystkie kolejne były bez. W następnym będzie znowu, bo akurat przeczytałam fajnego ficka po angielsku i miałam wenę, ale potem podejrzewam, że znowu będzie dłuższa przerwa. Ogółem robię lemony tylko wtedy, kiedy sama mam ochotę lub naprawdę uznam, że jest mi w treści potrzebny. Kiedy stwierdzę, że fick jakoś obejdzie się bez niego lub w ogóle mi tam do niczego nie pasuje, to tę scenę pomijam XD Niektórzy strasznie mi na to czasem marudzą, ale cóż, to nie mój problem :P Chyba jestem dosyć odporna na narzekania, co kto chce żebym napisała, a czego nie, zresztą wszystkim i tak nie dogodzę XDD
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Anya
Złośliwiec | Kyo Owner
Anya


Liczba postów : 3098
Join date : 08/01/2010
Age : 30
Skąd : Kyoto

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimePon Sty 31, 2011 2:11 am

Cytat :
Dodaj jeszcze, że były o Degu XDD Zauważyłyście, że kiedy ktoś ma ochotę napisać ficka, to na 80% napisze go właśnie o nich? Czasem mnie to wręcz przeraża x_x Tzn. nie przeczę, że oni się dobrze do ficków nadają, aczkolwiek po 173563694 takich samych to się robi zwyczajnie NUDNE. Oni są już tacy wykreowani, że wszyscy z miejsca wiedzą, jak ich przedstawić i kolejne ficki nie wnoszą niczego nowego. Nie wiem, czy to się bierze z tego, że fani naprawdę tak strasznie ich kochają, że nie chcą pisać o nikim innym, czy po prostu nie chce im się myśleć nad niczym nowym, poszukać sobie bohaterów, poobserwować ich trochę i nadać im charaktery... No bo po co się wysilać, skoro ma się gotowe postacie podsunięte pod sam nos + fandom, który ich zna, więc na pewno ficka przeczyta, bo komu chce się czytać o kimś, kogo nawet nie zna...
Myślę, że wszyscy dużo na tym tracą. W jrocku jest masa ciekawych postaci, które stwarzają dużo nowych możliwości i mają na pewno o wiele większy potencjał niż te same oklepane zespoły, które prawie wszyscy piszący wałkują do znudzenia.

ojej, jak bardzo muszę sie zgodzić! sama, jako zagorzała fanka diru i tego fandomu mam już po prostu dość ficków o nich. jak ktoś jeszcze skrobnie coś ciekawego, z jakimś świeżym pomysłem... ale niestety, fanki wychodzą z założenia, że kolejny fick o identycznej fabule będzie ''dobrym pomysłem.'' tak samo denerwuje mnie strasznie postrzeganie bohaterów, ludzie, oni są po trzydziestce, a w fickach zachowują się jak nastolatki. to smutne...
na szczęście część osób też zwraca na to uwagę - ucieszyły mnie na przykład komentarze do mojego ficka, że w końcu to jakiś nowy pomysł. jak to ktoś ładnie ujął fandom diru jest wyklepany, poklepany, zaklepany z każdej strony, a niektórzy chcą go jeszcze doklepać od siebie.

zdecydowanie trzeba szukać nowych fandomów. sama raczej w głowie mam pomysły do fandomów takich jak gazetto czy arisu, ale to głównie dlatego, że te zespoły mniej więcej znam, a jakoś nie lubię pisać do tych mało mi znanych, na przykład abstrakcją byłoby dla mnie napisać ficka do Wersalek czy D - za słabo ich znam.


Shadow, jestem oddaną fanką twoich ficków i są cudowne, nawet bez lemonów (które to dla mnie nie są podstawą dobrego ficka, chyba nawet moje ulubione teksty lemonów w sobie nie mają), ale przyznam, że z chęcią bym jakąś scenę w twoim wykonaniu przeczytała ;) z czystej ciekawości.

łaaaa, trochę offtop. ale offtopujcie :D
Powrót do góry Go down
http://faint-drella.tumblr.com/
Oreiteia
Yuki-chan
Oreiteia


Liczba postów : 1262
Join date : 30/01/2011
Age : 29
Skąd : Lidzbark Warmiński

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimePon Sty 31, 2011 11:03 am

Specjalnie na Towje życzenie Shadow dodaję, że masz rację i te ficki były o Degu ^ ^
Innych jakoś nie mogłam znaleźć...

I podzielam Twoje zdanie Anya, nawet nie wiesz jak bardzo... Sama jeste,m fanką Diru, ale po tych wszystkich lemonach, angstach i innych cudeńkach o nich, mam dość. Jakby ludzie nie mogli wymeśleć czegoś bardziej kreatywnego, tylko kierują się "modą" Ten sam paring Kao/Die lub Kyo/Toshiya, te same charaktery. Wygląda to jakby jeden od drugiego kopiował.
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitimeSro Lut 02, 2011 12:20 am

Wiem, że offtop się robi, ale to taki ciekawy temat... ^^"

Anya napisał:
zdecydowanie trzeba szukać nowych fandomów. sama raczej w głowie mam pomysły do fandomów takich jak gazetto czy arisu, ale to głównie dlatego, że te zespoły mniej więcej znam, a jakoś nie lubię pisać do tych mało mi znanych, na przykład abstrakcją byłoby dla mnie napisać ficka do Wersalek czy D - za słabo ich znam.
Tak, to w pełni normalne, że najwięcej pomysłów jest odnośnie tych, których się najlepiej zna. Widzę po sobie, bo Versailles i Kaya samym swoim widokiem uruchamiają w mojej głowie taśmową produkcję pomysłów, natomiast patrząc na innych wykonawców, nie widzę nic, co bym mogła z nimi zrobić. Aczkolwiek z drugiej strony myślę, że wszystko zależy po prostu od chęci. Dla mnie na początku abstrakcją było napisanie czegoś o D; o ile muzycznie znam ich długo i bardzo dobrze, to personalnie nie znałam prawie wcale. Kiedy podczas słuchania nagle naszła mnie ochota, by coś o nich napisać (bo ten wokaaal, muszę jakoś wcisnąć Asagiego do fickaaa...), nie przyszło mi to ot tak, a wymagało wielu przygotowań. Kilka dni spędziłam, nie robiąc nic, tylko oglądając zdjęcia i filmiki, czytając wywiady, obserwując i analizując, dopóki nie stali mi się nieco bliżsi i mniej abstrakcyjni. I fick jakoś powstał. Da się, jak się chce XD
Chociaż przyznaję, że na ogół mi się nie chce ^^"
Aczkolwiek myślę, że akurat ja nie mam sobie pod tym względem wiele do zarzucenia. Nawet jeśli piszę prawie cały czas o tym samym pairingu, to mogę z czystym sercem powiedzieć, że to MÓJ pairing, który sobie sama znalazłam, o którym praktycznie nikt poza mną nie pisze (przynajmniej nie po polsku) i który całkowicie sama sobie wykreowałam, nie czytając nawet żadnych innych ficków o nich ani nie korzystając z niczyjej pomocy. Dużo z nimi eksperymentowałam, zmieniali się z ficka na fick i kiedy w końcu mam już ich dopracowanych we wszystkich szczegółach, a przy tym nadal dostarczają mi inspiracji, nie chciałabym przeskoczyć na kogoś innego i zaczynać pracy od nowa. O wiele łatwiej i przyjemniej pisze się, kiedy postacie żyją już własnym życiem i czuję się dosłownie, jakbym ich osobiście znała.
Pewnie to dlatego wszyscy piszą o Degu; jak mówiłam, są w stu procentach wykreowani i ich charaktery wszyscy mają jak na dłoni, a to naprawdę WIELE ułatwia. W tym przypadku jednak niestety, bo w ten sposób wszyscy lecą na schemacie, zamiast zrobić coś samemu i między poszczególnymi autorami nie da się już dostrzec większej różnicy. Wszystko zlało się z jedno, bo jaki Deg jest, każdy widzi, a jeśli nie ma się ochoty poza kanon wyjść, to pole do popisu dawno skurczyło się do centymetra kwadratowego. Bo przecież tego pomysłu nie zrealizujesz, bo do nich nie pasuje, tamtego też nie, bo co fani powiedzą, jeśli ten i ten będzie miał zupełnie inny charakter, niż przywykli... No i co tu robić, naprawdę zostaje tylko powielać pomysły innych.

Anya napisał:
Shadow, jestem oddaną fanką twoich ficków i są cudowne, nawet bez lemonów (które to dla mnie nie są podstawą dobrego ficka, chyba nawet moje ulubione teksty lemonów w sobie nie mają), ale przyznam, że z chęcią bym jakąś scenę w twoim wykonaniu przeczytała ;) z czystej ciekawości.
Pracuję nad tym, następnym razem będzie taka okazja :D
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Sponsored content





[Z] A song for winter's night [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Z] A song for winter's night [3/3]   [Z] A song for winter's night [3/3] Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
[Z] A song for winter's night [3/3]
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Gackt - Last Song -Unplugged-
» Jang Geun Suk - Hello Hello (Mary stayed out all night OST)
» Jang Geun Suk - Butakhae, My Bus! (Mary stayed out all night OST)

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
J-slash :: FanFiction :: PG-15-
Skocz do: