J-slash
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 [M] Dearest you

Go down 
+2
Anya
Shadow
6 posters
AutorWiadomość
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimeNie Cze 19, 2011 10:50 pm

Tytuł: Dearest you
Pairing: Asagi x Ruiza (D)
Rodzaj: Romans
Słów: 2577
Ostrzeżenia: PG
Beta: Oris
Komentarz: Tytuły utworów D są bardzo dobre do ficków X3 Zostało jeszcze trochę, w których można w razie czego wybierać, mój odwieczny problem w końcu został rozwiązany! XDD Jeśli o nich chodzi przynajmniej...
A zatem jest kolejny fick z Asagim i Ruizą. Nie mam w tej chwili weny do dłuższego gadania (to mi się rzadko zdarza"), więc powiem tylko, że bardzo dobrze się przy nim bawiłam i znowu całkiem szybko mi poszedł, choć dodaję dopiero teraz. Coraz bardziej się wkręcam w ten pairing chyba, a Ruiza jest jedną z najbardziej zajebistych do opisywania postaci, na jakie mogłam trafić >DD
~~

Asagi był tym typem człowieka, który miał w swoim życiu bardzo sprecyzowane plany i marzenia. Dążył do nich konsekwentnie i z uporem, więc zazwyczaj udawało mu się osiągnąć zamierzony cel; jego kariera rozwijała się dokładnie tak, jak sobie wymarzył, rosnąca popularność wróżyła jej tylko lepiej, a on z coraz większą łatwością realizował swoje wizje.
Nie dotyczyło to zresztą wyłącznie strefy zawodowej. W kwestiach życia prywatnego również miał bardzo wyraźnie skrystalizowane marzenia i mógł wręcz jak na dłoni zobaczyć to, co było ich przedmiotem. Jego wyśniona miłość życia była piękna i czysta niczym róża; objawiała mu się pod postacią smukłej, delikatnej kobiety o anielskim uśmiechu i oczach, w których można byłoby utonąć, zwiewnej, eterycznej, roztaczającej wszędzie wokół aurę spokoju i dobroci. Ta jedyna, która rozumiałaby go bez słów, która byłaby przy nim na dobre i na złe, zaklęta księżniczka, prawdziwa dama jego serca, będąca ucieleśnieniem wszystkich najpiękniejszych marzeń i upragnionych cech. Miłość jak z bajki, podsumowana wspaniałym ślubem, a potem przynajmniej dwoje dzieci - chłopiec i dziewczynka. Dom, w którym rozbrzmiewać będzie ich śmiech, dom zawsze rozświetlony promieniami słońca i oni, w nim - wiecznie tak samo piękni i szczęśliwi.
Widział to wszystko przed oczami, cały obraz jawił mu się, jakby odbijając w różowo-złotej mydlanej bańce, unoszącej na wysokości jego wzroku, tuż na wyciągnięcie ręki i wtedy... Wtedy bańka pękała bezgłośnie, spotykając się z czubkiem czyjegoś nosa.
Asagi patrzył, patrzył i wciąż nie dowierzał. Jego ,,bajkowa miłość" już siedziała przed nim; miała wiecznie potargane i wysuszone rozjaśniaczem blond włosy, spod których wyglądała twarz o często mało rozgarniętym wyrazie, zwłaszcza, gdy Asagi mówił o czymś bardziej abstrakcyjnym czy podniosłym - próżno było szukać zrozumienia w marszczących się brwiach i krzywiących ustach, z których wychodziły na świat dwa zdecydowanie odbiegające wielkością od pozostałych zęby, przypominające wiewiórkę lub inne małe zwierzę futerkowe. Z ust tych wydobywał się śmiech równie głośny i hałaśliwy co reszta postaci i jej sposób bycia, mała chuda sylwetka, której zawsze wszędzie było pełno, która zawsze miała najwięcej do powiedzenia, a nawet jeśli nie miała, to i tak najwięcej mówiła. Istna dżuma i cholera dla swego otoczenia, kłótliwa, narwana, niecierpliwa i wybuchająca o byle bzdurę, z głową wypchaną głupimi pomysłami i wkurzającymi żartami. Asagi patrzył - i ogarniała go zgroza. Wymarzona, wyśniona miłość, na którą całe życie czekał, przysypiała z nogami na stole, w złości rzucała w niego pustymi kubeczkami po kawie z automatu i zwiniętymi w kulkę, nieudanymi utworami. Ciężko było odnaleźć w niej cokolwiek anielskiego, mimo jasnych włosków i całkiem ładnej buzi, efekt niewinności psuł złośliwy chochlik w czarnych oczach, z jakim spoglądała na innych. Tupała, trzaskała drzwiami, błyszczała bogactwem słownictwa objawiającym się w całej gamie najróżniejszych przekleństw i złorzeczeń, całą sobą wręcz błagała o wepchnięcie do worka i zawiezienie nad najbliższą rzekę. Zgroza, chodząca zgroza i apokalipsa, dysonans tak zgrzytliwy, że chciało się tłuc głową o ścianę. Och, i jeszcze jeden, drobny szczegół - była mężczyzną.
Miłość była ślepa, ślepa jak kret, bez psa-przewodnika, który uciekł od niej już dawna, potykała się o własną białą laskę, wybijała zęby na krawężniku i tłukła czołem o każdy napotkany słup. Ten uroczy Amorek, który postanowił uraczyć Asagiego swą strzałą właśnie wtedy, gdy Ruiza był w pobliżu, z całą pewnością nie był w tamtej chwili trzeźwy.
Która to była chwila? Mogła być każda, bo Ruizy właściwie rzadko kiedy w pobliżu Asagiego nie było. Każda z tych milionów codziennych, mniej lub bardziej zwyczajnych chwil; gdy szedł w deszczu, skupiony na własnych myślach tak bardzo, że nie słyszał biegnących za nim kroków i krzyczał, zaskoczony, gdy szpic parasola nagle wbijał mu się w kręgosłup, a za jego plecami wybuchał zaraz znajomy śmiech i gdy drobna postać wpadała mu pod ramię, wciskając parasol w rękę - ,,ja mogę nieść, ale wiesz, nie ręczę, jeśli będzie cię po twarzy szorował". Setki godzin spędzonych w studiu, na pisaniu nowych utworów, głowa przy głowie i dłoń coraz bliżej przy dłoni, tysiące podawanych kubków z kawą i opakowań z daniami na wynos z pobliskiej knajpy. Miliony drobnych gestów, rąk na ramieniu, objęć i poszturchiwań, a spojrzeń i uśmiechów tyle, co gwiazd na niebie. Dłużące się popołudnia i bezsenne noce, nerwy i wybuchy złości, gdy nie mieli już siły, ale musieli pracować dalej, wciąż fruwające przez salę w akompaniamencie głośnych przekleństw kulki z arkusza do nut i papierowe kubeczki… A potem nagle cisza, w której rozbrzmiewała tylko cicha melodia wygrywana na gitarze akustycznej, a Asagi podnosił głowę, niespodziewanie wyrwany z otępienia, zapominał o zmęczeniu i urzeczony słuchał, słuchał i patrzył - szczupłe zwinne palce przesuwające się po strunach, jasne włosy opadające na zamknięte powieki, spokój odmalowany na twarzy i tylko leciutki uśmiech na ustach, w tym skupieniu niemal niewidoczny. I wracała przytomność, wracało natchnienie, ręka sama dopisywała potrzebny tekst, w uszach już brzmiała ukończona muzyka. A zaraz potem - znowu te niespodziewanie ostre, wyzywające spojrzenia, które tamowały oddech jak uderzenie pięścią w pierś, dłonie zbyt przeciągłym gestem przesuwające się po ramionach i usta niepotrzebnie tak blisko ucha… Zachwiana równowaga, przybierający na sile niepokój, czasem jakiś nerwowy gest. Może jego efektem był potem mocny, sceniczny makijaż, który nie pot rozmazał pod oczami, łamiące się ,,spierdalaj” i huk zamykających się drzwi od garderoby, zza których długo, długo nie dochodził żaden dźwięk. Pękające w dłoni szklanki i bezsilne uderzenia pięścią w ścianę, ponura, gęsta jak smoła cisza, gdy w wywiadzie znowu powiedział o czymś, w co wiarę tracił coraz bardziej – dom i rodzina? Wszystko łamało się pod ciężarem tego spojrzenia, pękała pod nim mała, różowa bańka.
W której chwili się tego wyrzekł? I to mogła być każda, gdy w jego głosie nagle pojawiało się wahanie, nagle cichł i tracił z oczu to, o czym mówił, tknięty chęcią, by odwrócić się do gitarzysty i potrząsnąć nim za ramiona, by w końcu przestał tak na niego patrzeć, bo czy nie wie, że on… On nigdy by go przecież nie zostawił. I wciąż rosło w nim to uczucie, kotłowało się w jego sercu, nie tyle z każdym dłuższym dotykiem czy mocniejszym objęciem, co raczej z każdym ciężkim spojrzeniem, z każdym krzykiem mało kulturalnie nakazującym mu zostawienie Ruizy w spokoju i jego plecami, szybko niknącymi gdzieś w drzwiach. Reszta zespołu w większości przywykła do tych wybuchów, po wymienieniu kilku niepewnych spojrzeń wracali do przerwanego tematu – lecz kiedy Asagi pewnego dnia poderwał się i wybiegł z sali za nim, nawet oni umilkli na dłużej. Nie próbowali go zatrzymywać, opuszczając pomieszczenie słyszał z tyłu tylko ciszę, a potem nie słyszał już nic, bo biegł, biegli obaj przez cały korytarz i drugi, sąsiedni, w dół po schodach i na dwór, w noc i w deszcz. Ruiza uciekał, a Asagi go ścigał, choć możliwe, że tak naprawdę obaj przed czymś uciekali i za czymś gonili, z taką samą paniką i takim samym uporem zarazem. Dopadł do niego w końcu, prawie zabijając ich obu o najbliższe drzewo, tylko mocny chwyt, odwzajemniony przez gitarzystę bardziej w odruchu obrony niż czegokolwiek innego, uchronił ich przed upadkiem w kałużę błota. Ruiza krzyknął z bólu, szorując ramieniem po korze, próbował odepchnąć od siebie drugiego mężczyznę, jednak jego palce jakby na złość jemu samemu znowu zaciskały się na jego ubraniu, odwracając twarz przed jego wzrokiem nie mógł stłumić krótkiego szlochu, a jednocześnie cały aż trząsł się ze złości – doprawdy osobliwy obraz histerii. Asagi nakazywał mu się uspokoić, kilkakrotnie prawie krzyknął, potrząsając nim tak, jak on nim, a gdy nie przyniosło to skutku, niemal odruchowo przycisnął go do siebie, unieruchamiając w ramionach. Ruiza wbił mu w nie palce tak mocno, że gdyby nie bariera ubrań z pewnością rozdarłby paznokciami skórę, jeszcze raz zatupał i kopnął ni to w niego, ni w drzewo – a potem faktycznie zamarł, tylko oddychając ciężko przez zaciśnięte zęby. Słowa, które zaraz zaczął z siebie wyrzucać nie były bynajmniej wyznaniami miłości i gdyby Asagi miał brać je takimi, jakie były, pewnie szybko wyleczyłyby go z jakichkolwiek uczuć względem młodszego, jednak wiedział, że tak naprawdę leżało w nich coś zupełnie przeciwnego. I chociaż ociekające ironią ,,szkoda, że nie masz psa, mógłbyś go nazwać moim imieniem i przybiegalibyśmy obaj z wywieszonym językiem na każde twoje zawołanie, chociaż nie wiem, czy on zniósłby to równie długo co ja” było zdecydowanie najłagodniejszym z wyrzutów, jakie usłyszał, słuchał w ciszy i bez ruchu, nie będąc w stanie zaprotestować, uderzony bardziej bolesną niezaprzeczalnością tego wszystkiego niż czymkolwiek innym. Lata, całe długie lata w jednej chwili przelatywały mu przed oczami.
W międzyczasie wciąż padał deszcz, nawet pod drzewem, pod którym stali, spływała na nich woda, zlepiając ich włosy w strąki. Nagle Ruiza przerwał swój wywód w pół zdania, prostując się niespodziewanie i znowu z furią odpychając Asagiego od siebie, jakby dopiero co zorientował się, jak blisko niego się znajduje – czy też raczej próbując to zrobić, bo uderzył go obiema pięściami w ramiona tylko po to, by zaraz chwycić go za nie ponownie i nieruchomiejąc nagle, wyzywając spojrzeć mu w oczy, jakby próbując zmusić go do odwrócenia wzroku. Chyba nigdy wcześniej Asagi nie oglądał go z tak bliskiej odległości; mógł dostrzec nawet pojedyncze rzęsy otaczające jego gniewnie zmrużone oczy i lekkie, niemal niewidoczne drżenie warg. Nie powstrzymał się, by nie przenieść na nie wzroku; zaraz dostrzegł, jak wykrzywiają się w chłodnym uśmieszku satysfakcji, a właściwie tylko mignął mu on przed oczami, bo zaraz zamknął je odruchowo, gdy te same wargi nagle przycisnęły się do jego ust. W pewien przekorny samemu sobie sposób Ruiza musiał mieć nadzieję, że go odepchnie, bo nawet uścisk jego dłoni na ramionach wyższego zelżał jakby w gotowości na to, jednak nie otrzymał w ten sposób potwierdzenia wszystkich swoich zarzutów – Asagi wcale nie zamierzał go odpychać. I sam musiał się po chwili wyswobodzić, cofając o krok i patrząc na niego z mieszaniną niedowierzania i jakby dziwnego zniesmaczenia. Jak ostrego epitetu wtedy użył? Z pewnością jednego z tych, które normalnie za nic nie przeszłyby mu w stosunku do niego przez usta, choć ton jego głosu wcale ostry nie był, jakby w tym momencie już zabrakło mu siły. Umilkł, opierając się plecami o drzewo, wyraźnie nie mogąc odnaleźć się w tym obrocie sprawy. Asagi tylko westchnął ze zmęczeniem.
Do sali wrócili mokrzy, brudni, poturbowani jak po walce i jednakowo zrezygnowani. A jednak reszta zespołu, siedząca wciąż na tych samym miejscach tak, jak ich zostawili, wydawała się patrzeć na nich z czymś w rodzaju zrozumienia. Nikt nie powiedział ani słowa, kiedy przeszli przez salę i także zajęli swoje miejsca na niewielkiej kanapie, poważni, choć jakby nieco nieobecni. Przez minutę lub dwie panowała idealna cisza, a potem Hiroki klepnął Hide-zou w ramię i obaj jak na komendę wstali, by skinąwszy im jeszcze głowami – jakby zachęcająco – zgodnie opuścić salę. Tsunehito został chwilę dłużej, tylko po to jednak, żeby zniknąć na chwilę w kuchni i zaraz postawić przed nimi dwa kubki gorącej herbaty; potem i on poszedł w ich ślady, pożegnawszy się w ten sam sposób i cicho zamykając za sobą drzwi. Szacunek i akceptacja. Właśnie dlatego nazywali ich w końcu przyjaciółmi.
,,Wiedzieli”, stwierdził Ruiza po dłuższej chwili ciszy, wciąż nie patrząc na Asagiego. ,,Wiedzieli, kiedy uganiałem się za tobą jak jakaś popieprzona fanka”. Wyglądał wyjątkowo marnie i nieszczęśliwie, z mokrymi włosami wiszącymi w jasnych strąkach wokół twarzy, drobnymi listkami poprzyklejanymi w wielu miejscach do ubrania i otartym do krwi o pień drzewa ramieniem. ,,Przyniosę apteczkę”, zaofiarował Asagi po krótkiej, choć napiętej chwili milczenia. Wyraz twarzy gitarzysty chyba nie mógł stać się jeszcze bardziej beznadziejny, więc tylko pokręcił na to głową. Szkliły mu się oczy, kiedy starszy podjął opatrywanie rany, choć mogło to być spowodowane tylko piekącym płynem do dezynfekcji; przyciskał dłoń do ust, nieruchomym wzrokiem wpatrując się w łyżeczkę wystającą z parującego kubka herbaty. W idealnej ciszy wciąż słychać było tylko szum deszczu, kilka minut upłynęło w ten sposób.
Otarcie nie było specjalnie dotkliwe, ale na wszelki wypadek Asagi postanowił pozostawić przy nim gazę i obwiązać ją bandażem. ,,Przepraszam”, powiedział, na co Ruiza w końcu zwrócił wzrok w jego stronę, nie odrywając dłoni od ust. ,,Za to, że wepchnąłeś mnie w drzewo?”, spytał, a Asagi potwierdził. ,,Nawet wiele razy” – gitarzysta pojął widocznie tę nietypową metaforę, niemal mimowolnie uśmiechając się kątem warg. Na wstrzymanym oddechu patrzył, jak zawiązawszy bandaż, wokalista wciąż nieco niepewnie przesuwa ręką po jego ramieniu i przedramieniu, żeby pod koniec ująć lekko jego dłoń. Obrzucił go krótkim spojrzeniem, w końcu odsuwając drugą od twarzy, wahał się jeszcze chwilę, nim w końcu odwzajemnił uścisk, uśmiechając się nieco szerzej. ,,Zaraz się popłaczę”, stwierdził z lekką ironią, tym razem jednak wymierzoną bardziej w samego siebie niż w niego. To jednak trochę rozładowało napięcie, bo Asagi zaśmiał się krótko, przysuwając bliżej i otaczając go drugim ramieniem, jeszcze spontanicznie pocałował go krótko w usta. Tym razem wyszło to całkiem naturalnie. I kiedy go potem przytulił, pieszczotliwie mierzwiąc mu dłonią włosy, a on odwzajemnił uścisk z całej siły, obracając się w jego stronę na kanapie, w końcu obaj byli już całkowicie zrelaksowani.
I potem po prostu musiało być już tak, jak było. Ta mała, złośliwa, blondwłosa cholera, jakkolwiek w jego marzenia i życiowe plany zdawała nie wpasowywać się zupełnie, za bardzo związana była już z nim i z jego życiem, i naprawdę kawał serca musiałby sam sobie wydrzeć, gdyby miał się tego faktu wyprzeć. I cały ten dysonans nagle bardziej go bawił niż autentycznie martwił, bo Ruiza, z całym swoim ciężkim charakterem, humorami i nadzwyczaj ciętym językiem, naprawdę był przy nim zawsze. Tak bezinteresownie i bezwarunkowo, z oddaniem, jakiego po nikim nie śmiałby oczekiwać i pewnie nawet w ogień by za nim poszedł, klnąc i złorzecząc, niewątpliwie, ale poszedłby bez chwili wahania. We wszystkim, co się w życiu Asagiego działo, zawsze był jakiś pierwiastek jego osoby, jego cichej – lub przeciwnie, wybitnie głośnej – obecności. Miłość była ślepa, może nawet głupia – ale była, niezaprzeczalna i silnie zakorzeniona w ich codzienności, tak silnie, że pewnie po prostu nie mógłby bez niej normalnie żyć; brakowałoby mu nawet tej przemożnej chęci, by wepchnąć Ruizę do schowka na szczotki i zatarasować za nim drzwi, gdy jego zły humor osiągał apogeum, a szybujące w powietrzu kubeczki nie zawsze były całkiem puste. Choć, co by nie mówić, owe humory wcale nie były już tak częste i na co dzień Ruiza prędzej zbyt głośno i bez powodu się śmiał, niż krzyczał. Jego usta, oprócz ciskania bluzgami, równie szczerze i otwarcie potrafiły mówić o uczuciach, a ramiona, które naprawdę mocno potrafiły go w złości poszturchiwać, dawały też najwięcej ciepła.
A marzenia? Marzenia całkiem już blakły i zacierały się w konfrontacji z wyrazistością i, przede wszystkim, prawdziwością ich relacji. I jakieś mdłe stawały się dawne wizje, jakieś przesłodzone i obce, okropnie chłodne i obce, kiedy nie było w nich Ruizy z jego wiecznie migającą mu gdzieś na wysokości wzrok blond szopą, oczami odbijającymi wszystkie emocje tak, że równie dobrze mógłby je sobie wypisywać na czole i szerokim uśmiechem, prezentującym te wyrośnięte, lecz gruncie rzeczy całkiem urocze zęby. Marzenia, wymyślane jak sceny do filmu wizje, były jak mydlane bańki, unoszące się z wiatrem do nieba i niknące z zasięgu wzroku, pękające cicho i bez żadnej szkody. Bo liczyło się teraz i tutaj, bo oni byli teraz i tutaj.
A pod sam koniec dochodził do wniosku, że w jakiś pokrętny sposób miał już wszystko to, o czym marzył. I kogoś do kochania na dobre i na złe, i do opiekowania się jak małym, wpatrzonym w niego w równym stopniu co często rozkapryszonym dzieckiem; miał nawet dom, bez stałego miejsca, ale zawsze w zasięgu ręki, słońce, które nigdy nie zachodziło na dłużej i rozchmurzało się natychmiast z każdym drobnym gestem, w końcu i śmiech, który zdawał się rozbrzmiewać na całym świecie, gdziekolwiek by się nie ruszył – a wszystko to w zaledwie jednej osobie. Już od bardzo dawna wszystko było tutaj.


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Wto Wrz 27, 2011 1:12 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Anya
Złośliwiec | Kyo Owner
Anya


Liczba postów : 3098
Join date : 08/01/2010
Age : 30
Skąd : Kyoto

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimePon Cze 20, 2011 3:44 am

odzywa się we mnie dziecko neo, ale po prostu poczułam potrzebę zaklepania sobie tego pierwszego posta xD szczególnie, że część całkiem długiego, myślę, komentarza mam napisaną, ale jest 2:42 i oczy same mi się zamykają, więc idę spać i skończę i wrzucę komentarz jutro na TI.

a teraz chciałam powiedzieć tylko:
och, ojej, jakie to jest piękne. jestem pod wrażeniem nawet ze trzy godziny po przeczytaniu tego, och Shadow, co ty i twoje ficki ze mną robicie? (róbcie to częściej!)
Powrót do góry Go down
http://faint-drella.tumblr.com/
Rei-chan
J-legenda
Rei-chan


Liczba postów : 2010
Join date : 04/01/2011
Age : 28
Skąd : Z piekła...

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimePon Cze 20, 2011 7:36 pm

Osz ty, Any, tym razem nie będę pierwsza xD
Ale to nieważne, ważne, żeby coś napisać, bo bym sobie nie wybaczyła zostawienia tego bez swojej odpowiedzi^^

Shadow, muszę powiedzieć, choć chyba to nie będzie nic zaskakującego, że to jest kolejny tekst, który mnie urzekł, kupił i całkowicie zdobył. To wszystko było takie spójne, ciągłe, naturalne, piszesz, jakbyś pisała o sobie, o własnych przeżyciach, uczuciach, jakbyś to ty była tym Asagim, jakbyś to ty miała codziennie możliwość spotykania się z Ruizą. Nawet pisząc w pamiętniku, o swoich własnych emocjach, nie piszę tak spójnie, jasno i... nie wiem jak to nazwać... trafnie? Każde jedno słowo pasuje do reszty, tworzysz pewną całość, na którą składają się wszystkie wyrazy w tekście, ani jedno mniej i ani jedno więcej. To piękne.

Opis Ruizy tak mnie rozbawił, że musiałam sobie na chwilę przerwać czytanie, poza tym oczywiście przywołał wspomnienia z koncertu, więc jakby automatycznie awansuje na mój ulubiony kawałek z "Dearest you".

Napisałaś, że dobrze się bawiłaś z tym fikiem, dobrze i sprawnie ci poszedł i przyznam, ze czytając go miałam niezaprzeczalne wrażenie, że tak było naprawdę, że pisanie tego sprawiło ci frajdę i było łatwe, czuć w tekście lekkość, dobrą zabawę autora i genialny, przemyślany pomysł. Jesteś bogiem, pisałam to już w którymś komentarzu? Nie? A powinnam, bo to szczera prawda^^

Życzę ci(i wszystkim szczęśliwcom, którzy dostępują tego zaszczytu życia na planecie zamieszkiwanej przez ciebie i mogą czytać twoje teksty) dużo Wena, Motywacji i żeby Leń-Do-Przepisywania przerzucił się na beznadziejnych autorów piszących od niechcenia i niemających pojęcia o fandomie xD
Rei

PS
Zakładamy fanklub Shadow.
Albo nie.
Religię.
Kto się pisze?
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimeWto Cze 21, 2011 10:53 pm

Dziękuję pięknie! <333
I Rei-chan, teraz muszę zaprotestować, zdecydowanie przesadzasz XD Z tym bogiem, religią i zaszczytem mieszkania na tej samej planecie, aż mi się głupio zrobiło i nie wiem co powiedzieć ^ ^" Mogłabym się o to kłócić, ale tak czy inaczej jestem naprawdę zaszczycona, czytając takie słowa!
Rei-chan napisał:
To wszystko było takie spójne, ciągłe, naturalne, piszesz, jakbyś pisała o sobie, o własnych przeżyciach, uczuciach, jakbyś to ty była tym Asagim, jakbyś to ty miała codziennie możliwość spotykania się z Ruizą.
A tu się uśmiechnęłam, bo w tym serio coś jest XDD Tzn. może nie w byciu Asagim, oczywiście i nie tak bardzo w tym konkretnym ficku, ale o swoich własnych przeżyciach i uczuciach pisać mi się zdarza; właściwie w każdym ficku jest jakiś - choćby króciutki, ale bywa też, że dłuższy - wątek autobiograficzny, za co dziękować (choć nie wiem, czy tak do końca mam momentami za co >DD) można mojej dziewczynie, z którą związek... No, powiedzmy, że 'nudny' to ostatnie określenie, jakie do niego pasuje XD I serio chyba przy każdej sytuacji, jaką sobie wymyślę, znajdzie się coś, przy czym mogę się zastanowić 'co JA wtedy czułam?' i na tej podstawie zacząć opisywać.
W tym w sumie mało takich wątków było, ale w następnym trzyczęściowym tasiemcu, który mi się szykuje, będzie już dużo więcej. To tak w ramach ciekawostki ^ ^

Rei-chan napisał:
Opis Ruizy tak mnie rozbawił, że musiałam sobie na chwilę przerwać czytanie, poza tym oczywiście przywołał wspomnienia z koncertu, więc jakby automatycznie awansuje na mój ulubiony kawałek z "Dearest you".
Wyznam, że to też mój ulubiony kawałek XD O ile przy całym ficku dobrze się bawiłam, to przy tej części chyba najbardziej, jak wspominałam we wstępie, on jest idealny do opisywania ^ ^

Jeszcze raz dziękuję, jesteście po prostu kochane <333
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Oreiteia
Yuki-chan
Oreiteia


Liczba postów : 1262
Join date : 30/01/2011
Age : 29
Skąd : Lidzbark Warmiński

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimeCzw Cze 23, 2011 1:53 pm

Rei-chan napisał:
PS
Zakładamy fanklub Shadow.
Albo nie.
Religię.
Kto się pisze?
Ja się piszę! Mogę być zastępcą xD

Bardzo podobał mi się Twój fick, Shadow. Żadna nowość, nee? ^ ^
I jak w pierwszym ficku Ruiza momentami był jak Kaya, tak w Asagim nie ma nic podobnego do Kamijo. Miło jest rpzeczytać coś Twojego, w zupełnie innym paringu. To pokazuje, że potrafisz sprawdzić się we wszystkim Cute
Opis Ruizy jest genialny i zawiera mnóstwo prawdy. Łatwo jest go sobie wyobrazić, a zwłaszcza te kubeczki ^ ^

Co do tekstu.. Tak jak pisała Rei, wszystko jest spójne, logiczne. I nie jest sztuczne. Niektórzy jak piszą coś w takiej formie to za bardzo wszystko wyolbrzymiają i nawet mrówka może być rozmiarów słonia.
Nawet brak dialogów nie jest zauważalny (ja tego nie widziałam...), a nawet mogły by całość popsuć. W sumie to kolejny plus ^ ^
Wydaj książkę co? Ja Ci załatwię fanów w szkole! xD

I jak zwykle bez sensu, ale po mnie nie można spodziewać się czegoś innego..
podsumowując: Podobało mi się i chcę jeszcze ^ ^
Matko.. Nie czytajcie moich wypocin, to szkodzi zdrowiu >.<
Powrót do góry Go down
Vespergold
Królowa Paparazzich
Vespergold


Liczba postów : 2630
Join date : 09/01/2010
Age : 28
Skąd : Wrocuaff.

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimeNie Cze 26, 2011 9:54 pm

Oreiteia napisał:
Rei-chan napisał:
PS
Zakładamy fanklub Shadow.
Albo nie.
Religię.
Kto się pisze?

Ja się piszę! Mogę być zastępcą xD
Ja chcę być piszczącym fangirlem! xD

Merlinie, Shadow, ja autentycznie nie wiem, co mam Ci napisać, czego jeszcze nie napisałam, albo czego byś nie wiedziała, albo czego ktoś inny Ci nie napisał. Nie chciałabym się powtarzać, noalenoalenooooooo... *buduje ołtarzyk, składa ofiarę, odprawia mszę* MISTRZU!

To, co wyprawiasz ze mną swoimi fickami to kosmos. Istny kosmos.
Zaczęło się od tego, że uznałam, że może to już czas, żeby zaznaczyć swoją obecność w dziale z fickami. Jako człowiek niezwykle poukładany, kliknęłam na G... I wtedy w moim brzuchu odbyła się symulacja wybuchu elektrowni w Czarnobylu xD *kwik* ASAGI/RUIZA, ASAGI/RUIZA, ASAGI/RUIZA, SHADOOOOOOOOOOOW~, generalizując moje myśli w tamtym momencie >D Później szystko było jak rytuał - z pełną powagą przejście do tematu z fickiem, z pełną powagą przeczytanie wstępu i z pełną powagą musiałam wstać i zacząć latać po pokoju, bo nie wytrzymałam napięcia >D
Niektórzy nazywają to miłością, nie?
SHADOW, KOCHAM CIĘ! ♥

A tak bardziej adekwatnie i w ogóle. Zaczynając czytanie nie miałam wątpliwości, że lektura mnie nie zawiedzie. Wcześniej zresztą też ich nie miałam... Wyrobiłaś sobie markę >DDD
Zacznę od końca, czyli od wrażenia po przeczytaniu. Merlinie. Czułam się jak uczestnik wszystkich wydarzeń. Czasem nawet czułam się po części jak Asagi. I czasem nawet jak Ruiza. Czułam się ściśle związana z akcją. Emocjonalnie wplątana w wydarzenia. W zależności od sytuacji albo waliłam głową w biurko, albo szczerząc się jak głupia kręciłam się na fotelu. Byłam w stanie pośrednim - między światem, w którym matka krzyczy do mnie, żebym wyrzuciła śmieci, a światem, w którym ważyły się losy mojego (mojego?!) życia miłosnego.
Początek i koniec to dla mnie największe perełki Twojego ficka. Mam na myśli ten ideał miłości według Asagiego. Piękna żona, uśmiechnięte dzieci... jak na reklamach pomysłu na, pomijając częśc o pięknie, bo na tej reklamie to oni raczej piękni nie są. Ale szczęśliwi i owszem. No. Dla Asagiego... myślę, że na początku ficka, zanim wszystko się rozkręciło i wyklarowało, to był dla niego cel w życiu, do którego dążył. Nie wyobrażał sobie, że w ogóle może być inaczej. Że jego żona wcale nie będzie taka piękna. I że będzie miał tylko jedno dziecko. Że wcale nie będą hasać uśmiechnięci od ucha do ucha po całym domu. To było jego wyraźnie marzenie. Bez nieostrości. Bez zamazanych konturów. I dla mnie też takie było. Przez kawał czasu byłam przekonana, że to nie będzie fick z happy endem D: Ale z czasem... no właśnie. Wprost proporcjonalnie do dalszych opisów i postępu akcji owo marzenie zaczęło się zamazywać. Zmieniać kształty. Generalnie całe zmieniać. Rewolucja totalna. Później zaczynało nabierać na ostrości... i BAM! pojawił się Ruiza! *oklaski*
Tym sposobem marzenie Asagiego zostało niesamowicie zniekształcone w sposób, do którego nikt pretensji mieć nie może.
A cały proces jego zmieniania został przez Ciebie pięknie opisany w 2577 słowach. Opisany tak, że nkażdy mógł zauważyć. I odczuć. I pokibicować. Wyobrażenie Asagiego legło. Tak jak było bliskie i realnie na początku, tak pod koniec było kupą nic nie wartych słów. Nie tylko dla Asagiego. Dla mnie też.
Całą tę zmianę uważam za największą perełkę Twojego ficka. I generalnie za jedną z jakwiększych perełek, bo ciągnęła się od początku, do końca, chociaż czasem trzeba było wnikliwiej czytać, by wyczuć jej obecność <3

OCZYWIŚCIE, CAŁY FICK OCENIAM NA GIGANTYCZENGO PLUSA, KILKA PLUSÓW, BANDĘ PLUSÓW, ARMIĘ PLUSÓW!
Jak zwykle u Ciebie bywa opisy były przejmujące, dokładne, dopieszczone i dopracowane, co przekładało się na pracowanie wyobraźni czytelnika, a przynajmniej mojej (a jak już pisałam UWIELBIAM wyobrażać sobie wszystko w głowie! oczywiście, wszystko można sobie wyobrazić, jeżeli ktoś ma bujną wyobraźnię, nawet jeżeli jakość dzieła jest marna, ale... wtedy trzeba się wysilić i nie sprawia to takiej frajdy jak wtedy, kiedy mimowolnie w trakcie czytania pojawiają się obrazy w głowie *_____*), Twoje postacie to istny majstersztyk - Asagi i Ruiza, jeżeli kiedyś będzie mi dane z nimi dłużej porozmawiac i bardziej poznać i okażą się inni niż w Twoich fickach... bez wątpienia powiem, że fajny cosplay zrobili, ale wygląd to nie wszystko i nad charakterem jeszcze muszą trochę popracować xD Styl i słowa jakich używasz przyprawiają mnie o gwiazdki w oczach... jeszcze więcej ficków Twojego autorstwa i na pytanie o ulubionego pisarza będę odpowiadać - SHADOW! (chociaż... teraz i tak bym tak odpowiedziała >D).

I wgl... prawie zawału dostałam, jak czytałam o tej scenie w deszczu. I miałam łzy w oczach. Ale była piękna.
Cytat :
Ruiza uciekał, a Asagi go ścigał, choć możliwe, że tak naprawdę obaj przed czymś uciekali i za czymś gonili, z taką samą paniką i takim samym uporem zarazem.
A to to przyprawiło mnie o drżenie rąk. Bez kitu *w* I to jest jeszcze piękniejsze <3

Generalnie, składam wyrazy najwyższego uznania i błagam aby nigdy nie przyszło Ci do głowy kończenie kariery, albo usuwanie postów. Mam nadzieję, że wiesz, że takie zachowanie pociągnłęo by za sobą falę samobójstw xD

KOCHAM CIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ! ♥

i przepraszam, jeżeli kometarz sam w sobie zbyt spójny nie jest ^w^"
Powrót do góry Go down
http://vespergold.fbl.pl
Panna Ironia
Członek zespołu
Panna Ironia


Liczba postów : 562
Join date : 11/12/2010
Age : 26
Skąd : Ok. Warszawy

[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitimeSro Lip 18, 2012 10:09 pm

Shadow, ty wiesz, co ja sądzę o twoich tekstach. Albo nie, nie wiesz - bo tego, w jaki sposób na mnie działają, nie wyrażą żadne słowa. Można powiedzieć, że czuję się trochę rozbita, bo zupełnie nie wiem, co chcę napisać albo powiedzieć. Więc prosto - bardzo mi się podobało. Bardzo.
Podoba mi się brak takiego słodzenia - moja miłość jest idealna i piękna, i przecudowna. Mamy za to paskudny charakter i całą listę wad. I to jest w tym wszystkim najlepsze i najbardziej prawdziwe. Sprawia, że postacie ożywają i widzę je bardziej... wyraźnie.
Poza tym - niezaprzeczalnie umiesz pisać i robisz to cudownie. Nie trzeba nic dodawać. Wszystko ubrałaś w słowa tak pięknie, jak ja nigdy nie będę umiała i wychodzi ci to zupełnie naturalnie. Siadasz, piszesz - a my się zachwycamy. Musisz wiedzieć, że bardzo cię szanuję jako autorkę. Naprawdę, to jest... Taki talent! Zaczynając czytać po prostu wiem, że będzie to dobrze spędzony czas - w końcu ty to pisałaś. I przy tym przeprosić muszę, że tak rzadko cokolwiek twojego komentuję - ale zwyczajnie brakuje mi słów. Nie umiem komentować dobrych tekstów, powtarzam to zawsze.
Cytat :
Nie próbowali go zatrzymywać, opuszczając pomieszczenie słyszał z tyłu tylko ciszę, a potem nie słyszał już nic, bo biegł, biegli obaj przez cały korytarz i drugi, sąsiedni, w dół po schodach i na dwór, w noc i w deszcz. Ruiza uciekał, a Asagi go ścigał, choć możliwe, że tak naprawdę obaj przed czymś uciekali i za czymś gonili, z taką samą paniką i takim samym uporem zarazem.
To chyba był fragment, który najbardziej mną... tak trzepnął, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Ale gdybym chciała wypisać tu wszystkie fragmenty, które zrobiły na mnie wrażenie - musiałabym skopiować całość. Bo tekst jest utrzymany w tym cudownym nastroju od początku do ostatniego słowa. Wszystkie momenty są równie wspaniałe.
Cytat :
Oreiteia napisał:
Rei-chan napisał:
PS
Zakładamy fanklub Shadow.
Albo nie.
Religię.
Kto się pisze?


Ja się piszę! Mogę być zastępcą xD

Ja chcę być piszczącym fangirlem! xD
Ja mogę być klasą robotniczą i wznieść pomnik na cześć Shadow.

Musiałam skomentować, a moja osobista przygoda z D rozpoczęła się... dzisiaj. Cóż. Sprawiłaś tylko, że coraz bardziej ich lubię.

Życzę weny. Naprawdę dużo weny ;)
Powrót do góry Go down
Sponsored content





[M] Dearest you Empty
PisanieTemat: Re: [M] Dearest you   [M] Dearest you Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
[M] Dearest you
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
J-slash :: FanFiction :: G-
Skocz do: