J-slash
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 [M] Hourglass

Go down 
3 posters
AutorWiadomość
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimeWto Cze 07, 2011 9:19 pm

Tytuł: Hourglass
Pairing: Asagi x Ruiza (D)
Rodzaj: Romans
Słów: 3066
Ostrzeżenia: PG
Beta: Oris
Komentarz: Miałam nadzieję, że pod wpływem koncertu znowu poczuję natchnienie, żeby napisać o nich ficka (łapię się każdej możliwości jakiejkolwiek odmiany od Kamijo i Kayi"), i w rzeczy samej, udało się! XD Było to wydarzenie niewątpliwie do tego inspirujące, jakkolwiek nadal twierdzę, że to co najmniej dziwne uczucie, pisać o kimś, siedząc pod plakatem z jego autografem XDD"
Fick wziął swój początek właściwie od jednego zdania, które jakoś przypadkiem wpadło mi do głowy i dosyć szybko pociągnęło za sobą resztę. Realizacja trwała dwa dni, więc jak na mnie w tempie zastraszającym...I szkoda tylko, że równie zastraszające nie było też tempo przepisywania ^ ^"
Tytuł od utworu D. Miałam z nim problem i jeszcze wczoraj moja kochana beta dostała ten tekst jako 'nadal kurna nie mam tyłułu!.doc', ale słuchanie ich znowu jakoś mnie wybawiło. I jest, bo to ładny utwór z ładnym tekstem <3
~~

Zawsze myślałem – prawie przez całe swoje życie, odkąd w ogóle zacząłem się nad takimi sprawami zastanawiać – że kwestia bycia w związku jest czymś całkiem oczywistym. To znaczy, albo się w nim jest, albo nie. Są to dwa przeciwne stany rzeczy, które nie jest trudno od siebie odróżnić. Albo w prawo, albo w lewo. Nie ma nic po środku, jak w tym słynnym, hamletowskim ,,być albo nie być”… I dopiero życie zweryfikowało moje poglądy na tę sprawę, jak się okazało, w swojej prostocie dosyć naiwne i niebiorące pod uwagę wielu różnych możliwości i kolei, jakimi mogą potoczyć się ludzkie relacje. Albo raczej, mówiąc konkretniej, weryfikacja ta była dziełem zaledwie jednej osoby, która w dodatku nie zrobiła chyba nic szczególnego, by wyprowadzić mnie ze stanu błogiej nieświadomości i z powodzeniem wywrócić mój światopogląd do góry nogami.
Asagi. Jeśli o mnie chodzi, najbardziej banalna i niewymagająca wyjaśnień miłość, jaka mogła się przytrafić, kompletnie beznadziejna, kompletnie niemożliwa do stłumienia i w ogóle nie znająca pojęć takich jak czas, wzajemność lub, o zgrozo, płeć. Nie ma nawet sensu, żebym opowiadał o tym, jak, kiedy i dlaczego się w nim zakochałem. Są tacy ludzie, że nie trzeba ci nic więcej prócz samego ich istnienia, a jeśli nad czymś się zastanawiasz, to tylko nad tym, jak ich można NIE kochać. Mówiąc krótko, od początku była to całkowicie beznadziejna sprawa. Do dzisiaj zdarza się, że czuję się tym swoim uczuciem po prostu zażenowany.
Nie wiem właściwie, czy on o tym wszystkim wie. Nigdy mu tego tak naprawdę nie powiedziałem. Słowa – to tylko słowa. Jeśli miałby się dowiedzieć, wolałbym, by mówiły o tym moje czyny, jakkolwiek znowu beznadziejnie banalnie to brzmi.
Zatem ja nie mówię nic. Tylko jestem, rok w rok tak samo, jakbyśmy zatrzymali się w czasie. I on też jest, a mówi jeszcze mniej niż ja. Cholerny poeta, potrafiący napisać tonę uduchowionych tekstów o miłości ponad życie i śmierć, potrafiący o najzwyklejszych sprawach mówić w takim tonie, że otwierasz usta ze zdumienia, że ktoś w ogóle jest w stanie patrzeć na to w ten sposób – a nie potrafiący wyrzec dwóch najprostszych słów.
Raz chciałem to z niego wydusić, przyznaję. To było jak scena z filmu, żeby pasowało do całości – banalnego romansu, może nawet jakiegoś głupiego melodramatu. Staliśmy wtedy na jakimś moście, nie pamiętam, skąd wracaliśmy. Była późna jesień, wiał wiatr, nad nami rozciągało się szare niebo… Cholernie klimatyczne miejsce i cholernie klimatyczna aura na taką rozmowę, trzeba przyznać. Pamiętam, że miałem włosy związane z tyłu głowy i obfity szalik na szyi, jemu kolejne podmuchy zawiewały czarną grzywkę z twarzy tak, że wyjątkowo nawet było ją widać… I pamiętam jego spojrzenie, kiedy, przytłoczony niepewnością, pytałem, jak to właściwie z nami jest. Jak wyobraża to sobie dalej, a może nie wyobraża sobie już w ogóle? W tej chwili wolałem chyba najgorsze słowa, byle były pewne i prawdziwe, byle tylko mieć cokolwiek, co było pewne i prawdziwe. A jednak… To była tylko jedna, krótka chwila. Zaraz znowu jego wzrok zweryfikował wszystkie moje ,,to niemożliwe, żeby tak to dalej trwało” i ,,muszę wiedzieć, nie wytrzymam tego dłużej”. Nie odpowiedział mi ani słowem, tylko na mnie patrzył. Nie byłem w stanie znieść jego spojrzenia; w jego oczach zawsze było coś, co kazało mi w odpowiednim momencie odwrócić wzrok, jeśli nie chciałem całkiem postradać zmysłów, a wtedy zobaczyłem nawet więcej, niż bym chciał. I wycofałem się także i tym razem. Bo nagle wiedziałem, że nie muszę wiedzieć nic więcej. Że nie chcę.
Bał się. Dostrzegłem to w tamtej chwili. Być może ja też niechcący zweryfikowałem wiele jego planów i poglądów. Może on, tak jak ja, nie brał nigdy pod uwagę wielu różnych kwestii i tego, jak mogą ułożyć się pewne relacje, czym mogą się z czasem stać. O, ja dobrze wiem, jakie to uczucie… Dlatego od tamtego dnia nigdy już nie wracałem do tematu. Pozwoliłem mu zapomnieć, że w ogóle o cokolwiek pytałem i sam niemal zupełnie wyrzuciłem tamten epizod z pamięci.
Tak naprawdę liczy się tylko to, że jest. Niczego nie wyjaśniając ani nie obiecując, niczego mi nie wyznając – a jednak jest. Zespół utrzymuje nas blisko siebie, czy by tego chciał czy nie, a ja czuję mimowolną satysfakcję, że nie byłoby mu łatwo się ode mnie uwolnić. To chyba jedyna rzecz w tym wszystkim, która może dać mi poczucie bezpieczeństwa i jakiejś stabilności. Widujemy się niemal codziennie, musimy się widywać i nie mógłby mnie zlekceważyć. Zwłaszcza na początku było mi to bardzo na rękę. Po każdej z tych pierwszych wspólnych nocy, gdzie niepewności było więcej niż czegokolwiek innego, gdzie wszystko działo się tak szybko, że nie było miejsca na odpowiedzi, a tylko pytanie piętrzyły się w ciemności – kto wie, czy nie wolałby uciec, gdyby miał jakąś drogę ucieczki. Ale bez względu na to, jak szybko się na ranem oddalił, w studiu ja już czekałem na niego, mówiłem, śmiałem się, szukałem jego wzroku i niestrudzenie go zaczepiałem… I w końcu wracał. Zawsze wracał i wciąż wraca, kiedy na przestrzeni miesięcy to zbliżamy się, to oddalamy od siebie. To dziwna relacja, nie da się ukryć. Nie wiem nawet, czy ostatecznie można to nazwać związkiem czy nie. Bardziej bywamy razem niż jesteśmy; nie wiążą nas żadne obietnice, przychodzi, kiedy tego chce, a czasem znowu naprawdę długo się nie zjawia. Bywamy przyjaciółmi, kumplami z zespołu, bywamy kochankami – prawdę mówiąc, nigdy nie wiem, czego się spodziewać. I czasem boję się, że znajdzie sobie kogoś innego, kogoś na stałe, nawet, że już znalazł. Czasem znowu czuję się tą sytuacją przytłoczony, mimowolnie czuję do niego urazę – do czasu. Dopóki nie usiądzie obok, krzyżując ramiona na oparciu krzesła i patrząc na mnie z troską w oczach. Dopóki nie poczuję jego dłoni na swoich włosach, twarzy przy swojej twarzy… I gdy proponuje, że jeśli jestem zmęczony, możemy wcześniej wrócić do domu, odnajduję jakiś ukryty przekaz w jego odpowiedzi, odnajduję go dla siebie, nieważne, czy faktycznie chciał go w niej zawrzeć, czy też nie. Jego ręka, nieznacznie muskająca moje ramię, kiedy idąc do mikrofonu mija mnie, ze zbyt nisko spuszczoną głową strojącego po raz piąty gitarę – to nieme ,,jestem”, zawierające w sobie więcej znaczeń, niż mogłoby mieć jakiekolwiek inne, wypowiedziane na głos słowo. I zaraz znowu jest dobrze, i zaraz nic więcej już nie potrzeba.
Pokręcona jest ta nasza codzienność. Już sam zespół wystarcza; śmieją się z nas i docinają przy każdej okazji, chociaż nie można powiedzieć, że w ich żartach jest coś złośliwego – zawsze czuję ich ciche wsparcie i jakąś serdeczność. Zresztą, byłoby dziwne, gdyby było inaczej. Kiedy wszyscy się śmieją, komentując nasze – no dobra, głównie moje – zachowanie, a potem ni z tego ni z owego Hide-zou wypala, że właściwie to on zawsze chciał chociaż raz przespać się z Hirokim i nie może zrozumieć, dlaczego perkusista nadal nie dostrzega jego sygnałów?! Mówi to z wyraźnym wyrzutem, spoglądając na niego z urażoną miną i za chwilę znowu wybucha śmiechem, tak, że już nikt nie wie, o co tak naprawdę mu chodzi, śmieje się i energicznie wali perkusistę po plecach, gdy ten z kolei śmiać przestaje się w sekundę i przechodzi szybko przez cały szereg gwałtownych reakcji od krztuszenia się do duszenia, i patrzy na niego z tak komicznym przestrachem, że aż chce im się zdjęcie zrobić. I jeszcze pół godziny później wciąż patrzy, jakby wbrew samemu sobie, tyle, że już nie z przestrachem, ale jakby… zaciekawieniem? A potem wszyscy się dziwią, dlaczego biedny Tsunehito wiecznie ma takie wielkie oczy!
Ale ja lubię to nasze pokręcenie. Lubię ciągłe bieganie to do studia, to do wytwórni, sesje, trasy i całą resztę tego wszystkiego, przez co nie mamy szans polenić się dłużej niż jeden dzień. A razem z tym to, jak Asagi siada zawsze obok mnie (o ile go w tym, rzecz jasna, nie ubiegnę), kiedy mamy przerwę i jak stajemy razem na scenie. Wrzask zachwyconych fanek, kiedy mnie obejmuje, a ja żałuję tylko, że ręce zajmuje mi gitara. Chociaż może to i lepiej… Cieszę się koncertem, a zarazem czekam na jego koniec. To, co w taką radość wprawia tłum, dla mnie jest słodką zapowiedzią tego, co nastąpi, gdy już zgasną barwne światła i umilknie muzyka.
Nieustanne poszukiwanie potwierdzenia, wieczne podchody, cała gra zaczynająca się od nowa i od nowa. Szybsze bicie serca, gdy dostrzegam jego zły wzrok, kiedy jakiś fan zbyt poufale okazuje mi uwielbienie, bicie serca, które staram się uspokoić, kiedy leżymy w ciszy, kiedy czuję jego ciepło, jego oddech i z uśmiechem zadowolenia wodzę palcami po różach na jego ramieniu, obrysowując ich kontur paznokciem. Lubię ten tatuaż, lubię jego dłonie i niezniszczone farbowaniem tak, jak moje własne, jego czarne, gładkie włosy. Kocham jego głos, kiedy śpiewa i kiedy mówi, obojętnie o czym i obojętnie, w jakim stopniu jest to dla mnie – w porównaniu z nim, całkowicie przyziemnego człowieka – zrozumiałe. Przyjemnością jest zawsze słuchanie go. Przyjemnością jest też wywoływanie jego uśmiechu, szczególnie w tych momentach, kiedy najmniej się tego spodziewa.
Na pewno ciężko byłoby nam narzekać na nudę. Nawet poza studiem, gdy cudem trafia się jakiś dzień wolny; łaskawie pozwala mi wtedy przesiadywać w swoim mieszkaniu, a ja korzystam z tego przyzwolenia czasem ponad wszystkie normy kulturalnego gościa. Nie przeszkadza mi, że ma jakieś zajęcie, że coś czyta, pisze czy ogląda – i tak w najlepsze snuję się po pokojach, grzebię w jego szufladach albo przetrząsam lodówkę, a kiedy już się tym znudzę, kładę się z głową na jego kolanach i marudzę głośno, prychając z oburzeniem, kiedy nie odrywając wzroku od ekranu czy tekstu zasłania mi usta dłonią. Z drugiej strony, to dopiero początek zabawy; zatrzymując jego rękę przy twarzy, bez zastanowienia gryzę go w palec, raz i drugi, sprawdzając, jak mocno mogę to zrobić, zanim sycząc głośno trzaśnie mnie książką po głowie. Nie cofa jednak dłoni, a ja wcale się nie zrażam. Nie daje się znowu łatwo sprowokować, ale i ja łatwo się nie poddaję. To całkiem interesujące zajęcie, obserwowanie jego z pozoru kamiennej twarzy, kiedy po chwili unieruchamiam jego dłoń w obu własnych i całuję jej wewnętrzną stronę, przesuwam językiem po opuszkach palców, własnymi to zginając je, to prostując i łaskocząc oddechem jego nadgarstek. W końcu zawsze traci cierpliwość; zarzucając mi mord na jego wenie twórczej wplata rękę w moje włosy i odchyla mi do tyłu głowę, pochylając się, żeby mnie pocałować. Odnotowuję kolejny mały triumf w każdym takim geście… Choć i tak nie raz z bólem muszę stwierdzić, ze w konkurencji zabiegania o jego względy zawsze metr przede mną są jeszcze jego koty – których, jeśli mam być szczery, serdecznie nie znoszę. Ich nieustające miauczenie dobiega mnie dosłownie z każdej strony, o każdej porze dnia, znacznie utrudniając cieszenie się wolnym, spędzanym wspólnie czasem. Właściwie nawet nie wiem, ile ich w końcu ma, trzy czy cztery, mnożą mi się w oczach jak szalone. Asagi pewnie obraziłby się, gdyby wiedział, że do tej pory nie znam ich imion; w myślach zawsze nazywam je tylko ,,tym wstrętnym pchlarzem”, ,,hałaśliwym śmierdzielem” albo ,,potencjalnym obiadem dla buldoga sąsiadów”. Ku mojemu głębokiemu niezadowoleniu, są jego prawdziwym oczkiem w głowie. Często myśląc, że śpi, spycham je rano z łóżka, jednego ręką, drugiego nogą, ale pełne urazy miauczenie działa na niego skuteczniej niż jakikolwiek budzik i nagle czuję jego palec, boleśnie wbijający się między moje żebra. Jęczę z nie mniejszą pretensją, ale na mnie tylko patrzy z tak głębokim wyrzutem, jakbym to co najmniej jego na podłogę zrzucił. Ba, żeby na tym się kończyło! Kiedy raz jedna cholera wbiła mi pazury w rękę niemal na głębokość centymetra, a ja swoim wrzaskiem wprawiłem w konsternację nawet sąsiada koszącego za oknem trawę, Asagi stwierdził tylko, ze najwyraźniej kotka przestraszyłem. Rękę mi co prawda opatrzył, jednak rozkład jego współczucia między mną a zwierzakiem był co najmniej niewspółmierny do winy. Czasem zastanawiam się, czy gdyby musiał wybierać, to kto pierwszy wylądowałby na wycieraczce – ja czy koty. Po przeanalizowaniu wszystkich argumentów, dochodzę do wniosku, że wolałbym nigdy nie poznać odpowiedzi na to pytanie…
Chcąc nie chcąc przyglądam się więc, jak w odróżnieniu ode mnie dwa czy trzy futrzaki na kolanach nie przeszkadzają Asagiemu zupełnie – zareagowałby bardziej stanowczo chyba tylko wtedy, gdyby próbowały wleźć mu na głowę, choć i tego nie jestem pewny – a on, kiedy widzi, jak się do nich z fotela wykrzywiam, z mieszaniną irytacji i rozbawienia podpowiada mi, że jeśli się nudzę, mógłbym przynajmniej zrobić jakiś obiad. Podejmuję wyzwanie. Najlepszy przepis babci nie okazuje się łatwy do odtworzenia z pamięci, ale z zapałem zabieram się do pracy. Po godzinie efekt przechodzi moje najśmielsze oczekiwania – Asagi przez piętnaście minut nie może wstać z podłogi ze śmiechu. Skłania go do tego dopiero paląca potrzeba wywietrzenia całego mieszkania… I zamówienia czegoś, do czego nawet kot nie boi się podejść.
Trochę mniej do śmiechu jest już nam pod wieczór. Stukanie do drzwi łazienki nie jest specjalnie głośne, ale też daleko mu do cichego, dyskretnego ,,wyjdź już proszę, Ruiza, nie jesteś w tym domu sam”. Przeciwnie; nieustające od paru minut, w rytmie wyjątkowo donośnego zegara, jest bardziej sugestywne i ponaglające niż jakiekolwiek krzyki, prośby i groźby. ,,Już wychodzę, już, zaraz!”, wołam, zaplątując się w ręcznik i prawie wypadam z wanny, potykając o własne nogi. Wycieram się pośpiesznie i dosyć niedbale, najpierw ciało, potem włosy, tylko kilkoma energicznymi ruchami – i równie energicznie zrywając po chwili ręcznik z głowy, przy okazji efektownie strącam z półki znaczną część kosmetyków. Klnę głośno, rzucając się, żeby je pozbierać, obiema rękoma upycham z powrotem na miejsce, byle jak, byle stały. W międzyczasie drugi ręcznik zsuwa mi się z bioder na podłogę, a kiedy szybko się po niego schylam, moje czoło nieoczekiwanie spotyka się z brzegiem zlewu. Gwiazdy wybuchają przed moimi oczami i aż kręci mi się w głowie, ale nie mam czasu usiąść i poczekać, aż promieniujący ból minie. Łup! Łup! Łup! – walenie do drzwi wciąż nie ustaje , niczym złowieszczy gong wieszczący zbliżający się koniec świata. Mam ochotę wrzasnąć, by Asagi przestał, ale powstrzymuję się, zaciskając zęby i zataczając się z lekka, niemal na oślep zbieram swoje ubrania. Z nieznanej przyczyny mokra gąbka z cichym plaśnięciem spada na podłogę za moimi plecami, musiałem strącić ją jakimś nieuważnym ruchem, więc obracam się na pięcie i tym razem trochę ostrożniej schylam po nią, by szybko wrzucić gdzieś do wanny. Plamę wody na podłodze wycieram najbliższym ręcznikiem i niemal jęczę, rejestrując, że jest to ręcznik do twarzy. Waham się kilka nerwowych sekund, ale w końcu macham na to ręką, pośpiesznie otrzepuję go, wygładzam i jakby nigdy nic odwieszam na miejsce. Jednocześnie drugą ręką odrzucam pozostałe na pralkę i do kompletu obijając się jeszcze kolanem o wannę, obracam się – któryś raz z kolei, aż znowu kręci mi się w głowie – i wyrywam z niej korek, o czym wcześniej zapomniałem. Woda schodzi powoli, nadal wypełnia wannę prawie po brzegi, szybciej, do jasnej cholery! Już widzę Asagiego ciskającego we mnie rachunkiem, ale ten problem odkładam na później. W końcu dopadam do drzwi; jeszcze na kilka sekund zatrzymuję się przed nimi, z naręczem ubrań przewieszonym przez jedno ramię, szybko przeczesuję palcami włosy, ciaśniej owijam ręcznikiem, głęboki oddech – wychodzę!... Niemal zderzając się ze stojącym w progu wokalistą, oczywiście. Mrugam, zdezorientowany, widząc trzymany przez niego zegarek, uniesiony właśnie na wysokość mojej twarzy. ,,Godzina i dwadzieścia pięć minut”, oznajmia takim tonem, jakby wydawał na mnie wyrok śmierci, a ja przybieram minę zaskoczonego niewiniątka i potrząsam głową, rozkładając ręce w geście ,,naprawdę nie wiem, jak to się stało”. Na to Asagi tylko przewraca oczami i wymijając mnie w progu, zamyka za sobą drzwi. Oddycham z ulgą – znowu mi się udało.
A potem szaleństwo się kończy i przychodzi oczekiwana noc. Jedyny moment w ciągu doby, kiedy wolno mi bezkarnie zawrócić kota w progu nogą i zamknąć mu drzwi przed nosem – chyba najlepiej świadczy to o wyjątkowości tej pory. Jak o żadnej innej, jesteśmy wtedy my. Tak jak zawsze bez wielkich słów, tak znajomo i dobrze, nawet w tym jego prozaicznym narzekaniu, że w ilości kołdry, jaką mu w ciągu nocy zabieram mógłbym się owinąć trzy razy czy groźbach, że jeśli jeszcze raz go przez sen kopnę, zbudzę się na dywanie – bo i jakie to ma znaczenie, skoro narzekając i grożąc opiera głowę o moją, a jego ramiona uniemożliwiałyby mi choćby i dobrowolne przeniesienie się na podłogę? Splatam dłonie z jego dłońmi i odpowiadam w tym samym tonie, że chciałbym chociaż raz zbudzić się bez dodatkowego, miauczącego nad uchem towarzystwa w łóżku, a on z krótkim śmiechem zwraca uwagę, że o ile go pamięć nie myli, mam jeszcze własne mieszkanie. Doprawdy, dziwna relacja.
A jednak myślę, że gdybym mógł, nie chciałbym jej zmieniać; przynajmniej nie w jakimś określonym czasie. Być może już nawet nie potrafiłbym być z nim inaczej? Z czasem chyba obaj przywykliśmy do tego stanu rzeczy, do tego naszego bywania, które zawsze wychodziło jakoś tak samo z siebie i na które pewnie nigdy bym się świadomie nie zgodził, gdyby to był ktoś inny niż on i gdybym od początku wiedział, że taką formę to przybierze. A teraz forma nie ma dłużej znaczenia, bo wiem, że jutro rano znowu wszystko będzie tak samo; przeklęte miauczenie, miękki ciężar stąpających po kołdrze kocich łapek i futerko ocierające się o moje nagie łydki, gdy starając się nie denerwować gładzę nagie plecy śpiącego nadal w najlepsze Asagiego. I kiedy w końcu się budzi, ten mimowolny uśmiech, z którym unoszę jego włosy z twarzy i zaglądam mu w oczy, a on z nieudolnie skrywanym rozbawieniem pyta, z czego znowu się tak głupio cieszę. Szybko znajdę odpowiednio ciętą odpowiedź, choć znowu nie będzie w niej zamierzonej złośliwości, skoro wciąż nie mogę przestać się uśmiechać. Ratujemy się tymi docinkami, może obaj podświadomie boimy się stracić tę ważność, wszystkie nasze nieuchwytne emocje, które tak nieoczekiwanie uderzają do głowy. I myślę, że pewnie mylę się, mówiąc o tym ,,bywaniu”. Bo bez względu na to, czy o uczuciach mówimy czy nie, one wciąż są na swoim miejscu, niewymagające ciągłego powtarzania, w ogóle niewymagające na siłę upychania ich w słowa. I nawet, kiedy czasem wyobrażam sobie, że pewnego dnia coś się zmienia, że coś sprawia, że Asagi chciałby jednak porozmawiać ze mną poważnie i wyznać wprost to wszystko, o czym czasem świadczy tylko połączenie wielu pozornie nieznaczących gestów, gdyby próbował – uciszyłbym go. Bo jakby nie było, ostatecznie przecież zawsze jest dobrze. Życie zweryfikowało moje marzenia i wizje, wciąż dzieje się to z każdym jego uśmiechem i nagle znowu wiem, że nie muszę już wiedzieć nic więcej, że naprawdę nie chcę. To tylko jego obecność jest dla mnie wszystkim i nie potrzebuję do niej żadnych dodatkowych ozdobników.
Codziennie liczę miesiące, które stają się latami, często urywanymi, przecinanymi przez całe tygodnie ciszy, wątpliwości i żalu, ale jednak zawsze, w jakiś sposób – triumfuję. I choćby do końca świata, niech już po prostu będzie tak, jak jest.
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Rei-chan
J-legenda
Rei-chan


Liczba postów : 2010
Join date : 04/01/2011
Age : 28
Skąd : Z piekła...

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimeSro Cze 08, 2011 9:23 pm

Och, Shadow,, ty to masz moc. Nawet siedzenie na dupie jest dla mnie męczące, bo upał i bo tak, a twoje teksty sprawiają, że nie mogę ich zostawić na później, przerwać w połowie, albo olać komentarz, bo mi się nie chce, po prostu nie da się.
Pisałam już przy którymś twoim fiku, że kiedy poznałam trochę Kayę, czegoś się o nim dowiedziałam, to fiki z nim stały się dla mnie pełniejsze, dawały lepszy obraz, mogłam go sobie wyobrazić w różnych sytuacjach. Czytanie fików z D, po koncercie, na którym ich wszystkich nie tylko słyszałam, nie tylko widziałam, ale także dokładnie zmacałam(xD), jest czymś wprost niesamowitym, to naprawdę genialne uczucie.
Cały tekst jest uroczy, tak... można powiedzieć zwyczajny, ale raczej w sensie opisywania takich zwyczajnych codziennych dni, sytuacji, bo sposób opisania ich jest absolutnie piękny i cudowny i jestem pewna, że gdybym dostała twój tekst, bez podpisu, wiedziałabym, że jest napisany przez ciebie. Czarujesz, hipnotyzujesz, malujesz swoim stylem, językiem, wyobraźnią, tą delikatnością zawartą w każdym słowie i zdaniu, tą... bijącą wręcz od tekstów dojrzałością. Chciałabym przeczytać twoją książkę, bardzo.

Perełki:

Cytat :
to nieme ,,jestem”, zawierające w sobie więcej znaczeń, niż mogłoby mieć jakiekolwiek inne, wypowiedziane na głos słowo. I zaraz znowu jest dobrze, i zaraz nic więcej już nie potrzeba.
piękne...

Cytat :
a potem ni z tego ni z owego Hide-zou wypala, że właściwie to on zawsze chciał chociaż raz przespać się z Hirokim i nie może zrozumieć, dlaczego perkusista nadal nie dostrzega jego sygnałów?!
(...)
ten z kolei śmiać przestaje się w sekundę i przechodzi szybko przez cały szereg gwałtownych reakcji od krztuszenia się do duszenia, i patrzy na niego z tak komicznym przestrachem, że aż chce im się zdjęcie zrobić.
(...)
I jeszcze pół godziny później wciąż patrzy, jakby wbrew samemu sobie, tyle, że już nie z przestrachem, ale jakby… zaciekawieniem?
A potem wszyscy się dziwią, dlaczego biedny Tsunehito wiecznie ma takie wielkie oczy!
To mnie absolutnie zabiło, zjadło, wypluło i ożywiło i potem znowu rozłożyło na łopatki. Już sobie wyobraziłam tę przerażoną minę u Hirokiego... "Biedny Hiro..."xD
Zaraz potem... "wcale nie taki biedny, hę? Biedny Tsu, Hiro przestał wyglądać niewinnie!" xD

Cytat :
jemu kolejne podmuchy zawiewały czarną grzywkę z twarzy tak, że wyjątkowo nawet było ją widać…
Od razu przypomniałam sobie odpały przed koncertem i D-mana...xD

Cytat :
w jego oczach zawsze było coś, co kazało mi w odpowiednim momencie odwrócić wzrok, jeśli nie chciałem całkiem postradać zmysłów
A to z kolei przypomniało mi już koncert i to dziwne uczucie, kiedy Asagi patrzył mi w oczy, a ja się czułam taka malutka i gdzieś w środku kiełkowało pragnienie odwrócenia wzroku i schowania się...*_*

Shadow...
Więcej*_*
Powrót do góry Go down
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimePią Cze 10, 2011 9:43 pm

Rei, jak wydam tę książkę, to za takie cudowne i niezawodne motywowanie mnie wyślę Ci egzemplarz z dedykacją jeszcze przed premierą, nawet rękopis bym mogła, ale obawiam się, że akurat tego nie odczytasz (w momentach największej zajebistości moje pismo jest takie, że nie widać różnicy między Kayą a Kamijo) XD Kłaniam się w pas i bardzo pięknie dziękuję! <33

Rei-chan napisał:
To mnie absolutnie zabiło, zjadło, wypluło i ożywiło i potem znowu rozłożyło na łopatki. Już sobie wyobraziłam tę przerażoną minę u Hirokiego... "Biedny Hiro..."xD
Zaraz potem... "wcale nie taki biedny, hę? Biedny Tsu, Hiro przestał wyglądać niewinnie!" xD
A ta wizja włącznie z genezą permanentnego wytrzeszcza Tsune wpadła mi do głowy na historii, musiałam fajnie wyglądać, kiedy sama zaczęłam się dusić XDDD Dziękuję *^ ^*
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Rei-chan
J-legenda
Rei-chan


Liczba postów : 2010
Join date : 04/01/2011
Age : 28
Skąd : Z piekła...

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimePią Cze 10, 2011 10:50 pm

Będę zaszczycona takim egzemplarzem*^ ^*
Shadow, nie martw się, ja też piszę tak, że w notatkach z historii "Ruscy" nie różnią się niczym od "Polacy" xD

Taaak... mi też się czasem zdarzają takie sytuacje, coś człowiek wymyśli, coś mu się przypomni i ledwo się pohamuje przed wybuchnięciem głośnym śmiechem w środku lekcjixD
Powrót do góry Go down
Vespergold
Królowa Paparazzich
Vespergold


Liczba postów : 2630
Join date : 09/01/2010
Age : 28
Skąd : Wrocuaff.

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimeSob Cze 11, 2011 12:36 am

Shadow. *bije pokłony*

Tak słowem wstępu, a nawet kilkoma zdaniami - czuję się zajebiście beznadziejnie ze świadomością, że dział z fanfikami jest działem, który najbardziej olewam i którego nawet nie starałam się ogarnąć. Moje życie jest pasmem porażek. Mam wrażenie, że przez moje nieczytanie i nieinteresowaniesię skrzywdziłam samą siebie xD Merlinie, jaki żal.

A tak na temat, to... UWIELBIAM TWÓJ STYL PISANIA! Jest naturalny, niewymuszony, płynny, zrozumiały, słownictwo jest wręcz idealne, używasz słów niesamowicie adekwatnych do opisywanej sytuacji, takich, które można skwitować stwierdzeniem "to było mocne", sposób w jaki konstruujesz zdania ubóstwiam, generalnie kocham długie zdania z wtrąceniami, a tutaj było ich duuuużo, no i oczywiście musze wspomnieć o tym, że piszesz tak przejrzyście i dokładnie, że jestem w stanie szczegółowo sobie wszystko wyobrazić - scenę na moście, koncertowe "jestem", Ruizę w łazience... to rzecz, którą w tekstach cenię najbardziej. Lubię czytać i jednocześnie mieć obraz tego, co czytam w głowie. Pośrednie uczestniczenie w wydarzeniach, TO JEST TO! Twój Ruiza i Asagi są realni - ich zachowania są dla mnie kompatybilne z ich charakterami, które są kompatybilne z moimi wyobrażeniami o nich, popartymi obserwacją na koncercie. Opanowany i dominujący Asagi, narwany i nadpobudliwy Ruiza, nie wyobrażam sobie ich w innych rolach. To by było nienaturalne. A sztuczności mówię zdecydowane DZIĘKUJĘ ZA TAKIE ATRAKCJE, ALE NIE SKORZYSTAM.
I w ogóle, podsumowując - mistrz xD Jako odbiorca tekstu czuję się dopieszczona i ukochana xDDD

Przez fick przeszłam jak burza szczerząc się od ucha do ucha, parskając śmiechem, czując się poruszoną i rozczuloną, aby później przeczytać go ponownie i dojść do wniosku, że mogłabym go czytać w kółko.
Kurczę, chciałam jakoś mądrze napisać dlaczego, ale mi sie wychodzi, więc wybacz, że napiszę bardziej krzywo niż prosto xD
Relacja między Asagim i Ruizą opiera się głównie na emocjach, gestach i odczuciach. Nie mówią sobie, jak bardzo są do siebie przywiązani, jak bardzo ważni, jak bardzo nie chcą zniszczyć wiążącej ich więzi, jak bardzo siebie potrzebują i jak bardzo nie wyobrażają sobie innego stanu rzeczy od tego teraźniejszego. To dla nich oczywiste (chociaż o pewnych oczywistych rzeczach i tak trzeba mówić, żeby stały się bardziej oczywiste, ale to ich interes, nie mój >D). Mimo tego jednak, czasem rośnie niepewność, ale tylko po to, by za chwilę zostać zdeptana i przycięta. No i tutaj kompletnie nie mam pojęcia jak opisać to, co w związku z tym czuję. Jestem zainteresowana tym, co stanie się dalej, w tym samym czasie przeczuwając, że nic się nie zmieni, bo JEST DOBRZE. W sumie... to całe JEST DOBRZE jest pewnego rodzaju kluczem, tak samo jak bycie i bywanie - cieknie z tego ważność. I ścieka na mnie. Rozumiem, co to znaczy, rozumiem ich relację, rozumiem dlaczego i w jakim celu. Lubię rozumieć.

Cytat :
Jego ręka, nieznacznie muskająca moje ramię, kiedy idąc do mikrofonu mija mnie, ze zbyt nisko spuszczoną głową strojącego po raz piąty gitarę – to nieme ,,jestem”, zawierające w sobie więcej znaczeń, niż mogłoby mieć jakiekolwiek inne, wypowiedziane na głos słowo.
To mnie kupiło. Totalnie urzekło. Trafiło prosto w moje serce. Dotarło do tej części mnie, która wzrusza się, kiedy coś z pozoru błahego dla innych i przez nich nieodnotowywanego, dla konkretych osób jest istotne i od razu zauważalne. Coś małego, co cieszy. Cudo <3

Cytat :
Hide-zou wypala, że właściwie to on zawsze chciał chociaż raz przespać się z Hirokim i nie może zrozumieć, dlaczego perkusista nadal nie dostrzega jego sygnałów?!
Cytat :
A potem wszyscy się dziwią, dlaczego biedny Tsunehito wiecznie ma takie wielkie oczy!
Parsknęłam śmiechem. Zwłaszcza przy części o Tsunehito - omomomomomomomom, tajemnica wytrzeszczu rozwikłana, niedługo trafi to na pierwsze strony gazet xD

Jednak największą radochę sprawił mi opis Ruizy w łazience - ROZKOSZNIE NIEZDARNY, tak to skwituję <3 Opisałaś to tak zajekurwabiście, że dosłownie tarzałam się po biurku raniąc sobie twarz o stos naczyń xD Kwik na kwiku. A wszystko połączone dzikimi wymachami tego, czym się dało wymachiwać xDXDXDXD Moja ulubiona scena xDDD
No i jeszcze walka o względy Asagiego między Ruizą i kotami, wygrywana przez większość dnia przez koty, tylko po to, żeby w nocy wynik gwałtownie się zmienił. CUDOCUDOCUDO.

Shaaaadow, dziękuję za wspaniałe opowiadania, które wspaniale ukoronowało dzisiejszy dzień i wspaniale polepszyło mój i tak już wspaniały humor ♥
I wpisz mnie do swojego fanclubu! xDXDXDXDXD

... nie umiem pisać komentarzy, więc nie miej mi za złe, że ten jest trochę dziwny >D
Powrót do góry Go down
http://vespergold.fbl.pl
Shadow
Edytor Pogrzebowy
Shadow


Liczba postów : 679
Join date : 11/03/2010
Age : 31
Skąd : Chełm / Warszawa

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimeNie Cze 12, 2011 11:12 pm

O matko, Ves, kocham Cię! XD Jak spojrzałam na długość Twojego komentarza to musiałam jak gupik wyglądać, im niżej zjeżdżałam tym bardziej mi się usta z wrażenia otwierały XDDD Właśnie coś takiego chce się czytać i podchodzi do tej czynności niemal jak do rytuału (przynajmniej ja tak mam"); nie wiem, ile Ty straciłaś przez nieczytanie ficków, ale piszący na pewno sporo stracili na braku Twoich komentarzy, jak mówiłam, właśnie takie długie i szczegółowe najbardziej motywują, ja czuję się wręcz zajebiście doceniona <33 Bo to jest jednak z mojej strony przede wszystkim masa pracy, o ile fajnie byłoby wierzyć w jakiś pierwiastek talentu, to płynność stylu i cała reszta to w większości po prostu parę lat praktyki, z czego ostatnie trzy dosyć wytężonej, już serio mi chyba niedługo długopis do ręki przyrośnie, bo pięciu minut nie umiem bezczynnie przesiedzieć, nie mając chociaż zeszytu na kolanach, no, ale ja nie o tym"" Chciałam tylko powiedzieć, że to jest naprawdę ogromne szczęście dla mnie, że ktoś to widzi i docenia, i że umie powiedzieć na ten temat coś więcej niż 'podobało mi się, fajnie, kiedy następny fick?', między innymi za to kocham to forum, opinie od Was są takie... profesjonalne. I ostatnio tutaj w pierwszej kolejności ficki dodaję i w ostatniej sprawdzam komentarze, jako taką wisienkę na torcie XD No... Tak czy inaczej czuję się Twoim komentarzem, Ves, tak bardzo zmotywowana, że spontanicznie zaczęłam następnego ficka z nimi, mam nadzieję skończyć go równie szybko co tego, może w tym tygodniu... ^ ^ Bardzo, bardzo pięknie dziękuję za wszystkie tak miłe słowa <33
A tak jeszcze co do tego nieczytania ficków, to wiesz, nie jest to nic, czego nie da się nadrobić, dział jest jeszcze do ogarnięcia, a ja powiem, że ogarnianie go jest czystą przyjemnością, jestem z tym na bieżąco X3
Powrót do góry Go down
http://www.versailles.jun.pl
Vespergold
Królowa Paparazzich
Vespergold


Liczba postów : 2630
Join date : 09/01/2010
Age : 28
Skąd : Wrocuaff.

[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitimePon Cze 13, 2011 4:38 pm

Cytat :
ja czuję się wręcz zajebiście doceniona <33
*przybija komentarzowi piontkę* Merlinie, Shadow, nie wiem czy Ty wiesz, jak świetnie się czyta Twoje ficki *w* Kwintesencja stwierdzenia czytanie dla przyjemności xD Powinnaś się czuć niemalże jak Bóg, a nie zaledwie zajebiście doceniona >D

Cytat :
Tak czy inaczej czuję się Twoim komentarzem, Ves, tak bardzo zmotywowana, że spontanicznie zaczęłam następnego ficka z nimi, mam nadzieję skończyć go równie szybko co tego, może w tym tygodniu... ^ ^ Bardzo, bardzo pięknie dziękuję za wszystkie tak miłe słowa <33
I w tym momencie moja twarz zamieniła się w jeden wielki wyszczerz xD Po pierwsze mój komentarz stał się motywatorem, co piszcząc go chciałam osiągnąć, a po drugie to "mam nadzieję skończyć go równie szybko co tego" *pisk godny fangirla* <333 Shadow, wysyłam Ci wyrazy wsparcia *wysyła* >D
No i nie masz za co dziękować, to ja raczej powinnam dziękować Tobie, że mogłam tak napisać . Dziękuję <3

Cytat :
A tak jeszcze co do tego nieczytania ficków, to wiesz, nie jest to nic, czego nie da się nadrobić, dział jest jeszcze do ogarnięcia, a ja powiem, że ogarnianie go jest czystą przyjemnością, jestem z tym na bieżąco X3
Aj noł, mój Leń też nołs. Pracujemy nad ogarnięciem xD
Powrót do góry Go down
http://vespergold.fbl.pl
Sponsored content





[M] Hourglass Empty
PisanieTemat: Re: [M] Hourglass   [M] Hourglass Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
[M] Hourglass
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
J-slash :: FanFiction :: G-
Skocz do: